Recenzja wyd. DVD filmu

Czyż nie dobija się koni? (1969)
Sydney Pollack
Jane Fonda
Michael Sarrazin

Konie mają lepiej niż szczury

Kiedy koń odpada z wyścigu z połamanymi nogami, nie będzie się długo męczyć. Gdy my odpadamy z wyścigu szczurów, nie mamy tyle szczęścia. Musimy jeszcze długo dogorywać albo sami ze sobą
Kiedy koń odpada z wyścigu z połamanymi nogami, nie będzie się długo męczyć. Gdy my odpadamy z wyścigu szczurów, nie mamy tyle szczęścia. Musimy jeszcze długo dogorywać albo sami ze sobą skończyć, co nie jest proste. Najzabawniejsze (i najstraszniejsze) jest to, że nawet po pomyślnym zakończeniu wyścigu szczurów jedyne, co nam pozostaje, to umrzeć. Dobitnie pokazuje to dialog pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów, Robertem i Glorią, którzy stworzyli parę na potrzeby konkursu:

Robert: Suppose we did win. What would you do with it?
Gloria: What? With what?
Robert: The money.
Gloria: Maybe I'd buy some good rat poison.

Bo w końcu jak się całe życie tyra, to kiedy korzystać z tego, co się zarobi? Po śmierci? Co jest celem wyścigu? Co jest końcem? Śmierć? Film powstał w końcu w latach 70., jednak akcję usytuowano w dobie kryzysu lat 30. Wydaje mi się, że miało to podkreślić, że nawet w tak skrajnych okolicznościach wyścig szczurów był czymś okropnym, niszczącym i zezwierzęcającym. Skoro tak było w czasach kryzysu, to  co usprawiedliwiało ludzi 40 lat później, gdy znajdowali się w lepszej sytuacji? Historia McCoya, zekranizowana przez Pollacka ukazuje jeszcze wiele innych prawd o wyścigu szczurów w formie zjadliwych uwag.

Życie w ciągłych pościgu za dobrami materialnymi zabiera czas na rozmyślenia, zabiera radość życia. Ludzie łączą się pary, które wybiera ktoś na górze, los, przypadek, potrzeba wyższa, zimna kalkulacja. Takimi partnerami są Gloria i Robert. Owszem, na początku przejawiają pewne partnerskie zachowania, ale czy partnerzy w ukartowanym związku mają szansę pozostać sobie wierni?

Ludzie na parkiecie są zaślepieni, nie dbają o siebie, w stanie skrajnego zmęczenia idą dalej, choćby mieli się czołgać, mają jedynie krótkie chwile na odpoczynek, który nie jest relaksem, tylko raczej wegetacją. Toż idealne oddanie zachowania szczurów w wyścigu. W ciągłym biegu ludzie nie mają czasu dla bliskich. Nie mają nawet czasu mieć bliskich. Są spragnieni kontaktu z drugim człowiekiem, tu znamienna wydaje się być scena, gdy Alice rzuca się na Roberta jednocześnie pożądając cielnego kontaktu, jak i desperacko pragnąc rozmawiać, o czymkolwiek, byle by do niej mówił.
 
Jako absurd ukazano udział w tym wszystkim kobiety w ciąży. Matka, chcąc zdobyć pieniądze na utrzymanie dziecka, paradoksalnie je zaniedbuje (nieludzki wysiłek na pewno nie jest wskazany dla kobiet w ciąży). Nie jest ona zresztą jedyna. Ludzie stawiają wszystko na jedną kartę. Zasada, którą promuje dziś 50 Cent "Get rich or die tryin" jest w istocie znacznie starsza, niż mogło by się wydawać. Co prawda są tacy, którzy szybko rezygnują, szanują swoje nogi, szanują swoje życie i odchodzą. Ale film koncertuje się na pozostałych. Dla nich są tylko dwie opcje: wygrać, albo umrzeć. A po wygranej i tak umrą. Znacznie gorszą opcją jest odpaść. Odpaść i pozostać przy życiu.
A im bliżej mety, im bliżej końca, tym bardziej zmęczone ludzkie twarze, tym bardziej anemiczny taniec, tym bardzie powłóczy się nogami, tym bardziej obłąkańcze spojrzenia.
O to jak łatwo stać się zombie.

Drugą stroną całej historii jest show. Nie ważne, kto wygra, nie ważne, jakim kosztem. Ważne, że jest show dla publiczności. Ważne, z jakim zyskiem dla organizatorów. Ten przekaz jest również niezwykle uniwersalny i może odnosić się zarówno do społeczeństwa, polityki, jak i życia w ogóle.

Ludzie patrzą, bo chcą widzieć, że inni mają gorzej. To ich pociesza. Chcą czuć się panami cudzego losu, kiedy nie potrafią zapanować nad swoim. Mogą rzucać uczestnikom konkursu drobne, mogą ich sponsorować. Mogą też nie ingerować. Dziś takie widowiska przeciętnym obywatelom zastępuje telewizja ze swoim bogatym repertuarem rozrywek dla nieszczęśliwych zboczeńców w rodzaju Big Brothera, czy innych reality show. Kiedyś ślub na arenie, dziś ślub na ekranie. Nic prostszego. Publika chce, publika ma. Wszelkie nieszczęśliwe wypadki się tuszuje, nie może być skandalu. Dobra mina do złej gry, radosna muzyka do nieludzko męczącego, ponurego tańca, elegancki garnitur do morderczego wyścigu o pieniądze.

Film Pollacka został zrealizowany naprawdę rewelacyjnie pod każdym względem: kamera jest zawsze na swoim miejscu, my nie oglądamy konkursu tańca, my uczestniczymy w konkursie. I im dłużej on trwa, tym bardziej jesteśmy zmęczeni. Aktorzy spisali się na medal, również wydają się zmęczeni. Ja i moja partnerka pod koniec dwugodzinnego filmu wyginaliśmy się na fotelach w różnych pozach, zmęczeni, jak bohaterowie filmu. Zmęczeni, ale nie znudzeni. Zafascynowani, przejęci.

Czy mogę polecić ten film? Mogę, o ile lubicie filmy nierozrywkowe. Filmy, które prędzej przygnębią, niż rozerwą. Jeśli czerpiecie radość z doszukiwania się nowych znaczeń w każdej, pozornie błahej scenie. W sumie, jakby się zastanowić, może i ten film pociesza? W końcu mamy lepiej, oczywiście, o ile nie bierzemy udziału w wyścigu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdyby zrobić ranking najbardziej gorzkich filmów w historii kinematografii, film Sydneya Pollacka zająłby... czytaj więcej
Dawno temu, w 1969 roku Sydney Pollack nakręcił film o uczestnikach pewnego maratonu tanecznego,... czytaj więcej
Czyż nie dobija się koni? Zmęczonych życiem, chorych, bez szans na normalną przyszłość. Uśmiercenie to... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones