Recenzja filmu

Jedenasta czternaście (2003)
Greg Marcks
Hilary Swank
Colin Hanks

Koszmarne pół godziny z życia pewnego amerykańskiego miasteczka

Na przedmieściach pewnego sennego, amerykańskiego miasteczka pijany kierowca potrąca człowieka. Nie napisałem przechodnia, gdyż byłoby to drobne przekłamanie. Ofiara bowiem nie była przechodniem,
Na przedmieściach pewnego sennego, amerykańskiego miasteczka pijany kierowca potrąca człowieka. Nie napisałem przechodnia, gdyż byłoby to drobne przekłamanie. Ofiara bowiem nie była przechodniem, lecz... spadła z pobliskiego mostu wprost na samochód nieszczęśnika. Jednak na tym nie kończy się pech naszego bohatera. Chwilę potem zjawia się patrol policyjny i zaczynają się dalsze kłopoty. Więcej nie będę pisał na temat fabuły tego filmu, gdyż jest ona mocno pokombinowana i lepiej po prostu będzie, jak sobie sami obejrzycie ten film, odkrywając, jak doszło do wypadku. Wszystko wyjaśnia się na samym końcu, ponieważ akcja filmu prowadzona jest... od tyłu. W miarę upływających minut cofamy się i stopniowo poznajemy rolę, jaką poszczególni mieszkańcy Middleton pełnią w całym tym zdarzeniu. Na ekranie zobaczymy m.in. Patricka Swayze (tego pana już dawno nie widziałem na ekranie, ale trzeba przyznać, że jego umiejętności wcale nie zmalały), Rachael Leigh Cook, która jest doskonale znana młodym widzom z komedii romantycznej "Cała ona" oraz Hilary Swank, w tej chwili aktorkę nr 1 Hollywood, która jednocześnie jest producentką "11:14". Chronologia zdarzeń jest w tym filmie odwrócona. Niektórzy w tym momencie powiedzą, że jest to obecnie bardzo modny zabieg i niezbyt oryginalny. To prawda, zaburzenia chronologii mogliśmy obserwować m.in. w takich obrazach jak: "Pulp Fiction" Quentina Tarantino, filmach Inarritu: "Amores perros" i "21 gramów" oraz w "Memento" Christophera Nolana. Ale ten film jest zupełnie inny od wyżej wymienionych. Przede wszystkim jest pozbawioną jakichkolwiek ambicji, ale jednocześnie inteligentną rozrywką. Jest czarną komedią z elementami makabry. Gdybym miał porównywać debiut Grega Marcksa do jakiegoś filmu, to byłaby to "Nikotyna" Hugo Rodrígueza. Natężenie absurdu i makabry jest mniej więcej takie same. Jednak film Marcksa mi się bardziej podobał od "Nikotyny". Jakie są największe atuty "11:14"? Przede wszystkim jest tu frapująca fabuła, trzymająca w napięciu do ostatnich minut, w których wreszcie wszystko wychodzi na jaw. Wydaje mi się, że gdyby chronologia zdarzeń nie była odwrócona, obraz by tak nie wciągał. Mistrz Alfred Hitchcock mawiał, że film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi. Rzeczywiście, trudno o lepszy początek. Po drugie naprawdę dobra gra aktorów - i nie jest tak, że gra dobrze tylko dwukrotna zdobywczyni Oskara Swank. Wszyscy grają dobrze swoje role. Ja największą uwagę zwróciłem na Rachael Leigh Cook – dla mnie największą atrakcję "11:14" i trzeba przyznać, że jest nie tylko ładną, ale też utalentowaną aktorką. Wreszcie klimat, który przywodzi na myśl "Miasteczko Twin Peaks" Davida Lyncha. Jest on naprawdę świetny i największą zasługę w tym ma autor muzyki do "11:14" Clint Mansell, który miał już na koncie muzykę do filmów Darrena Aronofsky'ego "Pi" oraz przede wszystkim "Requiem dla snu". Co prawda soundtrack do "11:14" nie powala tak jak ścieżka dźwiękowa do "Requiem dla snu", albo do "Miasteczka Twin Peaks" Angelo Badalamentiego, ale wydaje mi się, że będzie to jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie krążków w najbliższych tygodniach. Podsumowując, debiut Marcksa to solidne kino rozrywkowe, bez większych ambicji, które większość widzów powinno zadowolić. Na pewno nie jest to kino wybitne, ale może Marcks nakręci w przyszłości coś wybitnego. Ma do tego predyspozycje, nie każdemu się zdarza popełnić takie coś jak "11:14".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy wróciłem z pokazu prasowego czarnej komedii <a href="http://11.14.filmweb.pl/"... czytaj więcej
Marcin Kamiński

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones