Recenzja filmu

Pewnego razu na Dzikim Wschodzie (2013)
Hiner Saleem
Korkmaz Arslan
Golshifteh Farahani

Kowboje i Kurdowie

Reżyser podkreśla kulturowy miszmasz Wschodu z Zachodem już na poziomie ścieżki dźwiękowej. Brzmienia lokalnego instrumentu, na którym gra Govend, mieszają się więc z akustyczną gitarą
Mieliśmy już westerny zlokalizowane w Japonii, w przestrzeni kosmicznej – ba, nawet w Polsce. Nie powinien więc dziwić fakt, że ktoś wpadł na pomysł opowiedzenia historii o kowbojach i bandytach rozgrywającej się w górzystej scenerii Kurdystanu. Dziki Zachód zastąpiono Dzikim Wschodem, ale klimat pogranicza, obszaru bezprawia pozostał. Koncept nie jest więc tak karkołomny, jak mógłby wydawać się na pierwszy rzut oka. Nawet jeśli reżyser Hiner Saleem nie zawsze potrafi odnaleźć złoty środek dla opowiedzenia swojej historii, to przeprowadzka gatunkowych tropów na obcy teren się udała.



Odsyłająca do klasyka Sergio Leone polska wersja tytułu jest jak najbardziej na miejscu. Saleem – podobnie jak włoski mistrz – podpina się tu pod samo sedno westernu, opierając fabułę na fundamentalnych tropach gatunku: niebezpieczna okolica, ostatni sprawiedliwy, szlachetna dama, dzika banda. Za nieprzyjemne otoczenie robi granica Iraku i Turcji, gdzie ręka sprawiedliwości nie sięga, a na porządku dziennym jest korupcja i przemyt. Przybyszem z zewnątrz jest Baran (Korkmaz Arslan), kurdyjski powstaniec, który po zakończeniu walki o niepodległość usiłuje znaleźć dla siebie funkcję na czas pokoju. Nie czuje się dobrze w roli komendanta przeprowadzającego absurdalne egzekucje na jeńcach wojennych, wyjeżdża więc na odludną placówkę, gdzie obejmuje stanowisko stróża prawa. Tu spotyka autentyczną "siłaczkę", Govend (Golshifteh Farahani), która na przekór stereotypom płciowym i biernemu oporowi lokalnej społeczności, prowadzi szkołę dla najmłodszych. Prawo i porządek, jakie chce wprowadzić Baran, oraz kaganek oświaty niesiony przez Govend napotykają jednak poważną przeszkodę w osobie trzęsącego okolicą bandziora Aziza Agi (Tarik Akreyi).

Reżyser podkreśla kulturowy miszmasz Wschodu z Zachodem już na poziomie ścieżki dźwiękowej. Brzmienia instrumentu, na którym gra Govend, mieszają się więc z akustyczną gitarą intonującą zdecydowanie kowbojskie frazy. Baran zasłuchuje się w piosenkach Elvisa Presleya, ale kiedy nauczycielka prosi go, żeby jej coś zaśpiewał, ten wybiera piosenkę we własnym języku. Ale Saleem nie zatrzymuje się jedynie na cytowaniu i radosnym miksowaniu ornamentów z dwóch porządków, idzie głębiej. Westerny zawsze – w mniejszym lub większym stopniu – są opowieściami o społeczeństwie. Twórca wykorzystuje więc przepisane z zachodnich opowieści konflikty do zgłębienia lokalnej kultury. Dostajemy więc opowieść o napięciu między prawem pisanym, narzucanym i egzekwowanym przez tych będących u władzy, a prawem odwiecznym, oddolnym, wciąż dominującym na peryferiach. Są tu też elementy narracji emancypacyjnej. Govend walczy nie tylko o dobro najmłodszych, jest też istną lokalną feministką. Za nic ma społeczne normy, które chcą narzucić jej bracia, obawiający się o to, że swoim nonkonformizmem splami ona ich honor. O dziwo silnych kobiet tu – w siedlisku patriarchatu – nie brakuje. Na pograniczu działa grupa rewolucjonistek, które, kiedy trzeba, chwytają za karabiny i samodzielnie robią porządek.



O ile więc mariaż kowbojów z Kurdami udaje się nad wyraz dobrze, film cierpi ze względu na niewypośrodkowany ton. Widać to już w otwierającej całość scenie wieszania. Z jednej strony dostarcza ona koronnego argumentu dla decyzji bohatera o porzuceniu roli komendanta. Z drugiej – reżyser wynajduje w niej tony komediowe; okazuje się bowiem, że logistyka wykonywania wyroku śmierci nieco przerasta zebranych egzekutorów. Ten humor podkopuje jednak dramatyzm wyboru bohatera. Podobnych momentów jest tu więcej. Saleem niby podejmuje się społecznej krytyki w tonie serio, ale nie może oprzeć się pokusie żartobliwego podkreślania dysonansów między rzeczywistością a westernowym ideałem. Brakuje tu jakiejś wspólnej płaszczyzny dla tych poważnych i błahych elementów. Western niby opiera się na jaskrawych konfliktach, ale ten jeden rozdźwięk filmowi Saleema nie służy.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones