Recenzja filmu

Księżniczka i wojownik (2000)
Tom Tykwer
Franka Potente
Benno Fürmann

Królewna, rycerz i... słomka

"Jeśli istnieje jakikolwiek lek na nasze głębokie, wewnętrzne rany, jest nim miłość. Miłość daje nam siłę, by przezwyciężać przeszkody, jakie stawia życie. Jej siła jest zdumiewająca" - twierdzi
"Jeśli istnieje jakikolwiek lek na nasze głębokie, wewnętrzne rany, jest nim miłość. Miłość daje nam siłę, by przezwyciężać przeszkody, jakie stawia życie. Jej siła jest zdumiewająca" - twierdzi Tom Tykwer. O słuszności tego stwierdzenia próbuje nas przekonać w "Księżniczce i wojowniku". Film jest inteligentną historią przypadkowego spotkania dwojga emocjonalnie upośledzonych ludzi: Sissy - pracownicy szpitala dla umysłowo chorych i Bodo, który po powrocie z wojska szuka pracy i swojego miejsca na ziemi. Lekko dziwaczne postacie łączy nietypowe zdarzenie - wypadek samochodowy, w którym Bodo ratuje dziewczynie życie, po czym znika bez śladu. Po wyjściu ze szpitala Sissi postanawia odszukać swojego wybawcę, święcie wierząc, że jego pojawienie się nie jest czystym przypadkiem, ale zrządzeniem losu, który ma zaważyć na ich (wspólnej) przyszłości. Będzie musiała jednak pokonać własny strach, niechęć chłopaka i nękające go demony. Tykwer łączy swoich bohaterów w bardzo oryginalny sposób. Scena, w której się spotykają, leżąc pod ciężarówką jest swoistym ewenementem w kinematografii. Chyba nie było jeszcze takiego przypadku, w którym fragment obrazujący krwawą i dość przykrą dla oka wrażliwego widza operację stanowił jednocześnie scenę miłosną. Seksualne napięcie rośnie w niej i płynie jak krew w tkwiącej w tchawicy dziewczyny słomce. I już wiadomo, że muszą się jeszcze spotkać, związać w przyszłości mimo wielu przeciwności losu. Zbliżyli się bowiem do siebie bardziej, niż gdyby byli kochankami. Połączyła ich krew i bicie serca. Film jest z założenia historią miłosną. Tymczasem oglądając go ma się wrażenie, że reżyser nie mógł się do końca zdecydować, w jakim gatunku ją osadzić. Jest tu i romans, i psychologiczny film obyczajowy, i sensacja, i akcja. A bynajmniej nie jest to dobra kombinacja. Poza tym film jest przydługi. Pewną część wątków można było spokojnie pominąć. Poza tym Tykwer uchwycił się kurczowo zabiegu, jakim było spowolnienie każdej ze scen, która miała jakieś szczególne znaczenie dla akcji. W związku z faktem, iż fabuła była bardzo drobiazgowa, takich scen było w filmie bardzo dużo i każda kolejna stawała się coraz bardziej nużąca. W scenariuszu przesadzono też z eksponowaniem drugoplanowych postaci, które zakłócały przesłanie całości i które często posuwały się niemalże do karykatury. Atutem filmu są jednak niewątpliwie znakomite zdjęcia i jego kolorystyka. Wiele kadrów można byłoby powiesić na ścianie jako artystyczne fotografie, co stało się już swoistą wizytówką tykwerowskiego stylu. Najbardziej jednak drażniła mnie Franka Potente w roli Sissi. Aktorka miała tu zupełnie inne zadanie niż w "Biegnij Lola, biegnij". Cicha, nieśmiała dziewczyna nie pasowała jednak do jej charakteru i aktorce nie udało się do końca przekonać o prawdziwości emocji targających jej bohaterką. Sama Potente przyznała w jednym z wywiadów, że postać Sissi jest jej dość obca, że prywatnie nie ma nic wspólnego z tą nieco nieporadną, zamkniętą w małym świecie dziewczyną. I to widać na ekranie. Jak pokazała w "Tożsamości Bourne'a" jest zdecydowanie lepsza w roli kobiet, które pod maską silnego charakteru i zwariowanych pomysłów skrywają swą romantyczną naturę. Sama bohaterka filmu jest jednak bardzo interesująca. Sissi wiedzie dość smutne życie, jedyną prawdziwą niespodzianką jest dla niej list. Dopiero tragiczny wypadek i cudowne ocalenie przez nieznajomego mężczyznę uświadamiają jej beznadziejność własnej egzystencji. Po powrocie ze szpitala dziewczyna zwierza się zaprzyjaźnionemu pacjentowi - "Obawiam się, że nic już nie będzie tak, jak było". Tymczasem on trafnie jej odpowiada: "Nie opowiadaj. Ty się boisz, że właśnie wszystko znów wróci do normy". Dziewczyna chwyta się więc mocno myśli, że tajemniczy mężczyzna, który uratował jej życie musi być jej przeznaczony, że coś w końcu musi się zmienić. Z pewnością nie jest to film dla każdego. Fani "Biegnij Lola, biegnij" - ci, którym podobały się czerwone włosy i żywiołowa osobowość Franki Potente, szybki montaż i nowoczesna muzyka, będą ogromnie zawiedzeni. Film jest bowiem odzwierciedleniem bardziej subtelnej natury Tykwera, którego wrażliwość na zawiłości ludzkiego losu sprawiła, że porównuje się go do Kieślowskiego. Bo i rzeczywiście Tykwer zdaje się zmierzać w stronę metaforyki, metafizyki, odrywając się z lekka od rzeczywistości. "Niebem" udowodnił, że obrał właśnie taką drogę. Moim zdaniem, szkoda.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones