Recenzja filmu

Miasto 44 (2014)
Jan Komasa
Józef Pawłowski
Zofia Wichłacz

Krew, pot i beat

Powstanie Warszawskie miało już lepszych kronikarzy niż Jan Komasa, ale jeśli idzie o popularyzację heroicznego mitu, "Miasto 44" zrobi więcej dobrego niż wszystkie gimnazja i ogólniaki razem
Powstanie Warszawskie miało już lepszych kronikarzy niż Jan Komasa, ale jeśli idzie o popularyzację heroicznego mitu, "Miasto 44" zrobi więcej dobrego niż wszystkie gimnazja i ogólniaki razem wzięte – o ile oczywiście gimnazja i ogólniaki wybiorą się na film. Są w nim sceny, które – jak już wieść medialna rozniosła – nie kojarzą się za bardzo z poetyką tradycyjnego, historycznego kina. Na przykład ujęcie pocałunku w zwolnionym tempie, w ogniu karabinowego ostrzału. Albo scena erotyczna rozegrana w dubstepowym rytmie utworu Skrillexa. Lub – przykład bodaj najbardziej frapujący – sekwencja wędrówki przez kanały, na ekranie przestrzeń rodem z kina grozy, ożywioną i nawiedzoną, z ruchomymi ścianami miażdżącymi bohaterów. Słowem, jest się czemu dziwić.



Kolega przekonuje mnie, a oparcie ma w słowach samego reżysera, że to momenty emocjonalnych zwyżek. Że ilekroć wojenny koszmar osiąga apogeum, bohaterowie wpadają w stan ekstazy, zaś film staje się polem wizualnego ekscesu. Jeśli jednak tak jest, to mamy problem. Dlaczego bowiem wykwitami wyobraźni bohaterów są wizje rodem z kina grozy, wideoklipów i inne popkulturowe symbole, do których dostęp będzie miało dopiero pokolenie ich wnuków? A jeśli mają to być emocjonalne zwyżki widza, to dlaczego reżyser założył, że czyjekolwiek serce – nawet gimnazjalisty – zacznie w chwilach oddzielających życie od śmierci bić w dubstepowym rytmie (albo, o zgrozo, w takt piosenek Czesława Niemena)?

Trudno odpowiedzieć na powyższe pytania, co tylko potwierdza, że sens tego stylistycznego efekciarstwa jest w filmie Komasy wątpliwy. Zwłaszcza że nawet bez wspomnianych sekwencji "Miasto 44" jest świeże, ma furę narracyjnej energii i odcina grubą krechą całą tradycję "powstańczego" kina.



Wspomniałem wcześniej o kronikarzach, bo też struktura filmu Komasy oparta jest na kilku węzłowych wydarzeniach Powstania. Okres ciszy przed burzą i "cmentarne" potyczki zgrupowania Radosław, walki na Starówce i starcia na Czerniakowie, bombardowanie szpitali i plan ewakuacji pontonami na Pragę, masakra oddziału Berlingowców i eksterminacja cywili. To wszystko, a nawet więcej znajdziemy na ekranie i trudno oprzeć się wrażeniu (potęgowanemu zwłaszcza przez sam tytuł), że ten kalejdoskop faktów oraz ikonicznych obrazków z okupowanej Warszawy jest w filmie bardziej przekonujący i ważniejszy niż osadzona w centrum historia uczuciowego trójkąta między zmielonymi w trybach wojennej machiny powstańcami (Józef Pawłowski, Anna Próchniak i Zofia Wichłacz) – zwłaszcza że większość z nich owocuje wstrząsającymi scenami rozpadu ciała oraz koncepcją wojny jako stanem przytłaczającego nadmiaru bodźców. I choć pod względem dramaturgicznym historia opowiedziana jest nieźle (są obowiązkowe rozłąki i powroty, szczęśliwe zbiegi okoliczności i wiszące nad bohaterami fatum), to przydałoby się nieco pogłębić ledwo naszkicowane wątki. Jak choćby motyw klinczu pomiędzy wychowaną w "dobrym domu" Biedronką (Wichłacz) a skrywającą kompleks "niskiego" pochodzenia Kamą (Próchniak). Albo ufundowanej na zderzeniu nonkonformizmu z twardą, wojskową etyką relacji Stefana (Pawłowski) z kolejnymi dowódcami – "Kobrą" (Tomasz Schuchardt) i "Czarnym" (Michał Żurawski).


Tym, czego Komasie absolutnie odmówić nie można, jest za to wyczucie filmowego języka. Bez względu na to, czy mówimy o transowej, erotycznej poezji ze Skrillexem w tle (abstrahując od jej zasadności), czy o scenach zbiorowych – efekt jest doskonały. Komasa to jeden z najlepiej inscenizujących polskich reżyserów, zaś większość jego inspiracji – od pierwszoosobowych gier wideo, przez spielbergowski nawyk budowania scen na kontraście detali i szerszych planów, po pulsujący nerwowym rytmem realizm a'la Christopher Nolan – sprawdza się na ekranie świetnie. Z tym ostatnim twórcą kojarzy się zwłaszcza scena wybuchu czołgu na ulicy Kilińskiego, fragment dla filmu kluczowy: makabryczny i efektowny, dobrze wyreżyserowany i odwracający uwagę od niedostatków budżetowych (choć 25 milionów złotych to na polskie warunki sporo, nie oszukujmy się – hollywoodzcy producenci za takie pieniądze nie wstają nawet z łóżka). A także, rzecz znamienna, z eksplozją wyrzucającą bohaterkę poza kadr. To "Miasto 44" w pigułce.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ostatnimi czasy Polacy mają problem z nakręceniem dobrego filmu wojennego. „Miasto 44” to kolejna próba... czytaj więcej
Temat drugiej wojny światowej wraca do polskiego kina jak bumerang. W zeszłym roku premierę miało... czytaj więcej
Jan Komasa (twórca głośnej "Sali samobójców") przez ostatnie osiem lat starał się o fundusze do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones