Recenzja filmu

Les Misérables: Nędznicy (2012)
Tom Hooper
Hugh Jackman
Russell Crowe

Krew, pot i morze łez

Rok 2012 obfitował w wiele absolutnie niezapomnianych wydarzeń filmowych. Swoje długo wyczekiwane premiery miały takie blockbusterowe pewniaki jak "Avengers","Mroczny Rycerz powstaje",
Rok 2012 obfitował w wiele absolutnie niezapomnianych wydarzeń filmowych. Swoje długo wyczekiwane premiery miały takie blockbusterowe pewniaki jak "Avengers","Mroczny Rycerz powstaje", "Skyfall"czy wreszcie "Hobbit: Niezwykła podróż". Wśród grona tych fantastycznych gigantów, walczących o jak najlepsze wyniki kasowe, stanął dość niespodziewanie musical - nie byle jaki, bo jeden z najsłynniejszych w historii. "Les Miserables", bo o nich mowa, napisani prawie dwieście lat temu, przełożeni na język widowiska muzyczno-teatralnego w latach 80. ubiegłego wieku, pokochani zostali na całym świecie. Postanowiono przenieść legendarny musical na duży ekran, jak to z powodzeniem miało już miejsce w ostatnich latach (warto wspomnieć choćby takie obrazy jak "Chicago"z 2002 czy "Sweeney Todd"z 2007 roku). Takiej karkołomnej misji mógł się podjąć jedynie wybitny (i poniekąd szalony) reżyser. Od marca 2011 roku fani "Nędzników"zaczęli więc trzymać kciuki zaToma Hoopera.

Najważniejszą uwagą początkową w tej recenzji musi być przyjęcie założenia, że ta konkretna transfuzja - z desek teatrów do kin - nie była nigdy nastawiona na konkurowanie w jakikolwiek sposób z wersją westendowską czy broadwayowską. Stało się to jasne w momencie, w którym reżyser postanowił, że wszystkie utwory nagrywane będą bezpośrednio na planie, nie tak jak się przyjęło (dogrywane i czyszczone w studiach). Ta decyzja pociągnęła za sobą oczywisty wniosek - w "Nędznikach" pana Hoopera absolutnie nie chodzi o to, kto ile dźwięków trafi bezbłędnie, najdłużej wytrzyma ostatnią nutę czy zaśpiewa najgłośniej. Tu środek ciężkości przesuwa się na sam sposób opowiadania historii, a więc relacje między bohaterami, emocje, wydarzenia przedstawione w tle. W związku z tym odrzucam, zupełnie tu bezsensowne, porównania aktorów filmowych i teatralnych pod względem umiejętności wokalnych. Śpiew jest tu tylko jednym z wielu środków wyrazu artystycznego. Tym, co naprawdę ma poruszyć, wciągnąć w tę historię, a może nawet pobudzić do refleksji - jest sposób przekazania treści piosenek, gra, sam warsztat aktorski, którym główni bohaterowie tej wersji "Nędzników"mogą się z pewnością pochwalić.

Drugie założenie, z pozoru oczywiste (a wciąż dla niektórych szokujące), brzmi: nie można traktować tego filmu jako adaptacji książki Hugo - jeśli ktoś szuka przyzwoitego filmu na motywach książki, to "Nędznicy"z 1998 roku i Liam Neesonw roli głównej są warci polecenia. Od Hoopera dostajemy dość wierną ekranizację musicalu. Utworu scenicznego, wykorzystującego muzykę, śpiew i ewentualnie taniec jako środki przekazania ładunku emocjonalnego; utworu, który w tym przypadku zyskał rzesze fanów i stał się sam w sobie marką, odrębnym od książkowego pierwowzoru tekstem kultury. Stąd też wynika fakt, że rządzi się on zupełnie innymi prawami niż inne adaptacje tej historii. Musical zachowuje jedynie zarys fabuły i charakterów postaci (bo już one są niekiedy znacznie zmienione w stosunku do książkowych). Długo by można się bawić w wymienianie różnic między musicalem a książką, ale odwołując się do inteligencji czytelników to im pozostawiam indywidualne pogłębianie tego tematu.

Jednym ze słów, które już od początku towarzyszą narracji, jest rozmach - reżyser wprowadza widza w nowy, nieznany światpoprzez gigantyczne doki, zalewane wzburzonymi falami i wypełnione setkami skazańców. Monumentalna sceneria jest zdecydowanie na miarę opowiadanej historii - podniosły wstęp stanowi doskonały punkt wyjścia dla wszystkich późniejszych wątków: konfliktu prawa boskiego z prawem ludzkim, dobra jednostki z dobrem ogółu, a wreszcie walki o wolność przeciwstawionej walce o miłość. W tę tematykę świetnie wpisuje się zarówno trudna przeszłość Valjeana (zachwycający Hugh Jackman), jak ihistoria Fantine, w przekonywującej interpretacjiAnne Hathaway; wyjątkowym gościem w obsadzie filmu jestColm Wilkinson- pierwszy Jean Valjean w historii West Endu - tu w roli biskupa Digne, który staje się głosem bożej woli i siłą sprawczą dla dalszych działań głównego bohatera. Na arenę wkracza także nieustępliwy inspektor Javert (Russell Crowe- zdecydowanie powyżej moich oczekiwań, choć szczególnie dobrze wypadł w scenach nie wymagających od niego większego zaangażowania w śpiew). Pierwszą część opowieści zamyka urocza mała Cosette, oraz absolutnie rewelacyjni Thenardierowie -Helena Bonham CarteriSacha Baron Cohen,tworzący zgraną ekranową parę i zarazem przeciwwagę dla losów pozostałych bohaterów.

Z upływem lat zagmatwana historia komplikuje się jeszcze bardziej. Skrywane tajemnice z przeszłości nie dają Valjeanowi spokoju, a dodatkowych trosk dostarcza dorastająca Cosette (Amanda Seyfried, wyśpiewująca z niebywałym wdziękiem i lekkością nawet najtrudniejsze partie). Spotkany przypadkiem Marius (Eddie Redmayne-pozytywne zaskoczenie jego grą i głosem) ingeruje niespodziewanie w ich zamknięty świat, sam jest rozdarty pomiędzy poszukiwanie własnego szczęścia a wierność przyjaciołom-rewolucjonistom, z charyzmatycznym Enjolrasem (intrygującyAaron Tveit) na czele. Z pewnością postaciami paryskiej ulicy, które natychmiast zjednują sobie widzów, są Eponine (Samantha Barksi jej niezrównane wykonania "On my own"czy "A little fall of rain") oraz mały Gavroche (Daniel Huttlestone, bardzo zdolny i ujmująco naturalny).

Uważam, że sukces tego filmu leży w genialnych decyzjach obsadowych. Godne podziwu są już same sceny zbiorowe - bo chociaż w wykonaniu aktorów teatrów muzycznych, którzy odgrywali je setki razy, w wersji filmowej zyskują zupełnie nową jakość. Decyzje Hoopera pozwoliły aktorom na niespotykaną dotąd w filmowych musicalach swobodę. To oczywiście przywodzi na myśl wybitną kreację Hugh Jackmana. Nieszablonowa, nowatorska, nieprzewidywalna, przejmująco szczera - podąża nieraz w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, choćby na poziomie samej interpretacji tekstu i muzyki. Widz dostaje pełnowymiarową postać, z krwi i kości, która przechodzi drastyczne wręcz transformacje. A wszystkie te zmiany możemy nie tylko obserwować, ale także realnie przeżywać, być ich uczestnikami. Można śmiało powiedzieć, że najbardziej poruszające momenty to te, w których kadr wypełnia twarz śpiewającej postaci - czas jakby się zatrzymuje, reżyser pozwala widzowi dostrzec i odczytać każdą emocję; prześledzić każdą, nawet najmniejszą zmianę. Efektem tych zabiegów, w połączeniu z nieprzeciętnym talentem i pewnego rodzaju intuicją aktora, jest z pewnością przejmujące "Valjean's Soliloquy".

Dzięki Hooperowi ten musical zyskał coś, czego nie sposób było oddać na scenie żadnego teatru - dał wydarzeniom, postaciom i emocjom niesamowitą przestrzeń, która pozwala zanurzyć się w świat dziewiętnastowiecznej Francji. Zapierające dech zdjęcia, dopieszczone do najmniejszego szczegółu kostiumy i wspaniała charakteryzacja - stanowiły razem solidne i wiarygodne tło dla opowiadanej historii. Na uwagę zasługują przepiękne detale, którymi raczy nas reżyser - brudna francuska flaga przy złamanym maszcie, który podźwiga Valjean; zachowane przez niego do końca życia świeczniki (a podarowane przez biskupa na samym początku); wszechobecne krzyże, symbolizujące nieustanną obecność Boga; stawianie Javerta na podwyższeniu, zawsze ponad całą resztą świata. Nałożone na to losy bohaterów, splatające się z sobą w nieoczekiwany sposób, nie są jednak przyćmione, zepchnięte na drugi plan czy przedstawione pobieżnie; wręcz przeciwnie. Chociaż to wydanie nieco odbiega od swojego scenicznego pierwowzoru, miłośnicy "Nędzników"powinni być w pełni zaspokojeni - zmiany były raczej kosmetyczne, i wyszły opowieści na dobre. Choć szczególnie zazdroszczę tym, dla których filmowa wersja musicalu "Les Miserables"będzie pierwszym spotkaniem z tą historią. Bo czy można sobie wyobrazić piękniejszy początek tej znajomości?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nigdy nie przepadałem za musicalami, jednak szumne zapowiedzi oraz doborowa obsada zaostrzyły mi apetyt... czytaj więcej
Początkowo musical był prostym spektaklem, pochodzącym z przeobrażenia komedii muzycznej, pełnym tańca i... czytaj więcej
Tom Hooper nie lubi spoczywać na laurach. Zdobywca Oscara za film "Jak zostać królem" podjął się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones