Recenzja filmu

Czerwony smok (1986)
Michael Mann
Brian Cox
William Petersen

Kult

Do napisania tej recenzji "zachęciło" mnie zdanie, że William Petersen męczy się teraz głównie w serialach i filmach klasy B. Więc, Petersen był przez długi czas aktorem prawie wyłącznie
Do napisania tej recenzji "zachęciło" mnie zdanie, że William Petersen męczy się teraz głównie w serialach i filmach klasy B. Więc, Petersen był przez długi czas aktorem prawie wyłącznie teatralnym, w filmie grał niewiele. Gdy już zdecydował się na zagranie głównej roli w serialu, od razu zrobił się z tego przebój światowy - nie u nas, co raczej nie jest winą Petersena, tylko odpowiedzialnych za ramówkę w telewizji. Większość Polaków nie zna Billa i to tylko świadczy o tym, że jesteśmy prowincją. Wracając do "Czerwonego smoka", za dawnych dobrych czasów, ten film wydany na kasetach nazywał się tak jak w oryginale - "Łowca". Oczywiście od czasu sukcesu "Milczenia owiec" i skoku na kasę z dużą pomocą Hopkinsa, aktora którego skądinąd bardzo cenię, dzieło to przemykało gdzieś w recenzjach wspomnianego "Milczenia", ale ogólnie było zapomniane. Dopiero nowa ekranizacja "Smoka" pobudziła "naszych bystrych" dystrybutorów do małego szast-prast. Pomyśleli sobie pewnie, że jeśli zmienią trochę tytuł na identyczny do przeboju z Hopkinsem ("Czerwony smok" oczywiście), to widzowie zakupią trefny towar i kapną się, o co chodzi dopiero około napisów końcowych, gdy zaczną nerwowo pytać "Chwila, ale gdzie był Hopkins?!". Bez względu jednak na intencje, dziękujmy Bogu, że w ten sposób dostał się na nasz rynek jeden z lepszych filmów lat 80. Zacznijmy od pana Petersena. To jego druga duża rola, moim zdaniem jedna z trzech wielkich w jego karierze (rok wcześniej zagrał w "Żyć i umrzeć w Los Angeles", kolejnym filmie z mojej listy najlepszych w latach 80.). Grany przez niego Graham jest głównym bohaterem filmu. To człowiek wychodzący z załamania nerwowego, ma żonę i dziecko, i nie ma ochoty na dalsze policyjne przygody. Jednak zjawia się u niego kumpel i prosi o pomoc. Kumplom się nie odmawia, a ten jest wyjątkowo uparty i wie, który guziczek w znerwicowanym Grahamie nacisnąć, żeby winda pojechała do góry. Graham zgadza się i zagłębia się w sprawę, akcja toczy się znajomym torem. Ale jak to jest zagrane! Przyciszony głos Petersena, sposób w jaki patrzy... Billy pokazał człowieka, który na zewnątrz wydaje się bardzo spokojny, jak w scenie, gdy Graham tłumaczy swojemu synowi, że był w szpitalu psychiatrycznym, albo w scenie spotkania z żoną w hotelu. Są jednak sceny, gdy coś w nim pęka, jak wtedy, gdy biegnie przed siebie po pierwszej rozmowie z Hannibalem. Zawsze, gdy oglądam te obrazki, mam ochotę walić głową w ścianę, z żalu, że nie mieszkałam w Chicago i nie miałam okazji zobaczyć Billa na scenie w "Tramwaju..." albo "Bestii..." Sam Hannibal to coś pięknego. Cudownego Briana Coxa oglądamy tylko w trzech scenach. Bardzo lubię dokonanie Hopkinsa, ale Hannibal Coxa jest dla mnie po prostu bardziej realistyczny. To prawdziwy psychopata i co ciekawe Cox nie robi nic gwałtownego ani hałaśliwego, że by to zaznaczyć. On tylko pyta Grahama o adres domowy, żuje gumę w scenie zdobywania tego adresu przez telefon i trzyma nogi oparte o ścianę gdy tłumaczy "drogiemu Willowi", że dobrze jest być Bogiem, bo Bóg zawsze wygrywa. Jest coś w Coxie, może to barwa głosu, albo rodzaj spojrzenia... w każdym razie nie jesteśmy pewni, co ten człowiek zrobiłby, gdyby choć przez moment znalazł się po drugiej stronie krat. Ciarki chodzą po plecach. Są też w "Łowcy" rzeczy, dzięki którym czas dobrze obszedł się z tym filmem, to przede wszystkim przepiękne zdjęcia i muzyka niekoniecznie typowa, może oprócz końcowej piosenki w jednej z wersji filmu (a wersja, którą możemy w Polsce obejrzeć na DVD nie jest wersją jedyną!). Pozostali aktorzy są naprawdę dobrzy -wyróżnia się szczególnie Joan Allen i Tom Noonan grający Szczerbatą Lalę. Ja osobiście lubię też Farinę, choć w tym obrazie, nie zachwyca. Z innych rzeczy wartych zauważenia, motyw oceanu, często pojawiający się u Manna, tutaj pięknie wkomponowuje się w historię. Film nie epatuje brutalnością, jest raczej oniryczny, czasem przypomina marzenia jakie mamy na granicy snu i jawy, dzięki temu urzeka. Może większość z polskich widzów nie wie, ale są takie miejsca na świecie i są tacy ludzie, dla których jest to film kultowy. Na niektórych portalach filmowych młodzi ludzie udowadniają wyższość wersji z 1986 roku nad wersją z roku 2002 i vice versa. Prawdziwie dobre kino się nie starzeje, więc może i u nas ktoś kiedyś przypomni sobie o tej perełce i umieści ją na jakiejś liście "naj". Miło mi będzie wtedy zakomunikować komuś, że ja od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że to jest dobry film.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Michael Mann ma pecha do swoich filmów z lat 80. Albo zostały one zapomniane, albo przerobione. Tak było... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones