Recenzja filmu

Labirynt fauna (2006)
Guillermo del Toro
Ivana Baquero
Sergi López

Labirynt nieporozumień

Pod wpływem dość powszechnych, nie tylko medialnych ochów i achów wybrałem się z przyjaciółmi na projekcję najnowszego filmu Guillermo del Toro. Wchodząc do sali projekcyjnej, miałem nadzieję
Pod wpływem dość powszechnych, nie tylko medialnych ochów i achów wybrałem się z przyjaciółmi na projekcję najnowszego filmu Guillermo del Toro. Wchodząc do sali projekcyjnej, miałem nadzieję przede wszystkim na ucztę dla oka. Trzy Oscary, za najlepsze zdjęcia, scenografię i charakteryzację, miały być tego gwarancją. Dalsze trzy nominacje: za oryginalny scenariusz, najlepszy film nieanglojęzyczny i za muzykę, miały zagwarantować, że cały film jest dobry, a nawet - bardzo dobry. Film był też nominowany do innych nagród i wiele z nich zdobył. Niestety, po wyjściu z kina śmiem twierdzić, że "Labirynt fauna" jako całość to okropne nieporozumienie. Wiem, że jestem w mniejszości, ale będę tego stanowiska bronił jak niepodległości. Nie przeszkodzi mi chór krytyków i widzów wołający, że Guillermo del Toro wielkim filmowcem jest! Co sprawiło, że czuję do tego filmu wewnętrzne "a fuj!"? Moim skromnym zdaniem scenariusz "Labiryntu fauna", też przecież nominowany do Oscara, trzeszczy! Trzeszczy jak źle spasowane plastiki we wnętrzu amerykańskiego samochodu. I zdanie członków Amerykańskiej Akademii Filmowej mnie nie wzrusza. Wielu uważa za wielkie osiągnięcie paralelne przeplatanie się w tym filmie dwóch światów: magicznej krainy fauna z realistycznymi scenami wojennego terroru. Fantazje głównej bohaterki Ofelii i jej realne, rzeczywiste życie. Według piewców talentu meksykańskiego reżysera ponoć jest to zabieg "niebywały, unikalny i oryginalny". Tak, jakby nigdy nie było "Opowieści z Narnii" i "Alicji w Krainie Czarów". Gdzie tu oryginalność? To już było! I było zrobione lepiej. Lepiej uzasadnione. Bo, według mnie, w filmie del Toro ta sklejka się na ekranie rozchodzi. Z obu tych historii można było stworzyć dwa odrębne obrazy: film fantasy i dramat wojenny. Tyle że to by było nieoryginalne. To byłby kolejny film fantasy i kolejny dramat wojenny. Ale może całkiem niezłe fantasy i całkiem niezły film wojenny? Zamiast tego, jest "takie, panie, cóś... ni pies, ni wydra... cóś na kształt świdra". W myśl tej idei wystarczy połączyć gramofon z maszynką do mielenia mięsa i zakrzyknąć: "Ach! Jakież to oryginalne, unikalne i niebywałe połączenie!" Tylko po co to komu? Ale to nie jest główny zarzut. Główny zarzut pod adresem "Labiryntu fauna" jest taki, że pewne zdarzenia fabularne są w tym filmie umotywowane słabo, albo w ogóle. Bo jak to jest, że ukrywający się w lesie partyzanci mają dosyć broni, żeby spowodować dwa wybuchy i wykoleić pociąg, ale aby otworzyć drzwi magazynu kapitana Vidala potrzebują klucza do kłódki? To nie można było tej kłódki łomem otworzyć? Na moim osiedlu ludzie robią takie rzeczy. Hiszpańscy "chłopcy z lasu" nie mają dość siły? A nawet jeśli, to nie mogli użyć granatu? To nie były drzwi banku szwajcarskiego. To były, bodaj, jakieś liche, drewniane drzwi, zamykane na kłódkę! A to jest ważne wydarzenie w fabule, bo ma swoje poważne następstwa: kapitan Vidal zaczyna podejrzewać, że ma pod nosem "kreta" i łatwo dochodzi do tego, kto nim jest. Tak! Tym kretem musi być służąca Mercedes, bo zapewniała, że oddała mu jedyny klucz. Ależ Sherlock z tego czarnego typa Vidala! A jakaż odważna i dobra ta Mercedes! "Macie tu chłopcy klucz od kłódki: otwórzcie sobie magazyn kluczem, co się będziecie męczyć". Vidal myśli, że ma jedyny egzemplarz. To zdarzenie się kupy nie trzyma! Żadni partyzanci na świecie nie potrzebowaliby klucza do kłódki, by otworzyć zwykłe drzwi. Żadni partyzanci nie naraziliby w ten sposób tak cennej wtyczki w sztabie wroga! Po co jest ten wątek z kłódką? Żeby uzasadnić fabularnie, że Vidal zaczyna podejrzewać Mercedes? To można było uzasadnić na tysiąc innych sposobów, ale nie tak! Idźmy dalej. A jak bystry kapitan Vidal wpada na trop kolejnego sprzymierzeńca partyzantów: doktora Ferreiro? Bo znalazł przy partyzantach identyczne szklane ampułki jak w torbie lekarza. Toż takich ampułek mógł dostarczyć każdy lekarz! Ot, zwykłe ampułki bez żadnych oznaczeń. Nie szkodzi, że każdy. W scenariuszu  del Toro to wystarczający powód, by Vidal oskarżył Ferreirę i by Ferreira się przyznał bez żadnych prób zaprzeczenia. O ile to pierwsze można przyjąć, bo Vidal to "wujek samo zło", o tyle to drugie to istny absurd. Takie absurdy występują też w części fantasy. A przecież nie jest tak, że jak coś jest fantasy, to nie musi być wewnętrznie spójne. Twórca filmu może wykreować w filmie dowolną rzeczywistość. Może być zupełnie absurdalna, irracjonalna i nieprzystająca do znanej nam rzeczywistości, ale wewnętrznie musi być spójna! Jeśli bohater żyjący w rzeczywistości realnej przenosi się do rzeczywistości fantastycznej, to czy pierwsze z nią zetknięcie nie powinno budzić w nim strachu albo chociaż zdumienia? A jaka jest reakcja małej Ofelii na pierwszy kontakt z Faunem? Żadna. Ot, lekkie zaskoczenie, że za nią stoi i się rusza. To nic, że Faun jest mniej podobny do "Misia Puchatka", a bardziej do piekielnego monstrum. Ofelia wierzy mu, właściwie od zaraz. Wierzy mu i wchodzi do bagnistych kanałów w konarach starego drzewa. Wchodzi właściwie bez żadnego obrzydzenia. No, lekki grymas niezadowolenia na twarzy. Pokażcie mi dziewczynkę w tym wieku, która by się tak zachowywała w podobnych sytuacjach. W to, że widzi Fauna, jako widz mogę uwierzyć, bo taka jest konwencja filmu. Ale to nie powód, by to pierwsze spotkanie nie wywarło na niej wrażenia! Przypomnijcie sobie postać Neo, gdy Morfeusz uświadamia mu, czym jest Matrix. Wiem, że science-fiction i fantasy to dwa różne światy, ale chodzi o pewien mechanizm budowania w widzach zaufania do przedstawionej rzeczywistości. Neo jest przerażony i nie wierzy w to, co widzi. Jego wiara w rzeczywistość Matrixa pojawia się stopniowo - to długi proces. Im bardziej bohater przeniesiony z rzeczywistości realnej do fantastycznej początkowo w nią nie wierzy, tym łatwiej jest uwierzyć widzowi - dać się ponieść konwencji. W "Labiryncie fauna" okropnie mi tego brakuje. Te złe uzasadnienia wielu sytuacji fabularnych źle wpływają na odbiór postaci. Skoro sytuacja nie ma uzasadnienia, to i postać nie ma motywów. Staje się sztuczna, plastikowa, narysowana grubą kreską. W dobrym filmie, jak w życiu, nikt nie jest całkiem zły ani całkiem dobry. Czarne charaktery mają momenty, gdy chcą się poprawić, ci dobrzy mają chwile upadku itp. Tymczasem w "Labiryncie fauna" bohaterowie są statyczni, zdefiniowani raz na zawsze. Nic się w ich psychice nie zmienia. Kapitan Vidal jest zły i kropka. Zabija z zimną krwią dwóch ludzi, bo nie wierzy w ich tłumaczenia, a kiedy te się potwierdzają, rzuca do podwładnych: następnym razem zastanówcie się, zanim kogoś do mnie przyprowadzicie. Na Boga! Toż to oficer, dowódca, a nie szeregowy od brudnej roboty. Że jest sadystą? Dobrze, oficer-sadysta zleciłby podkomendnym torturowanie więźniów, przyglądał się temu z lubością i dopiero w dalszej kolejności, ewentualnie sam zaczął torturować. Tymczasem kapitan Vidal we wszystkim wyręcza swoich żołnierzy, którzy tylko statystują. "Wujek samo zło". Lord Vader to przy nim uczniak. Żona Vidala - bezwolna, nie wiadomo, czy jest w nim zakochana, nie wiadomo, co do niego czuje. Służąca Mercedes - święta bojowniczka o wolność i demokrację. I wreszcie Ofelia - marzycielka i w sumie nic więcej. Kocha matkę i nienarodzonego braciszka, bo wszystkie dobre dziewczynki kochają swoje mamy i swoich nienarodzonych braciszków. Co czuje do ojczyma? Sympatią raczej do niego nie pała, ale nie wiadomo, czy bardziej się go boi, czy bardziej nienawidzi, czy tak było od początku? Wszystkie te błędy scenariuszowe skutecznie odebrały mi przyjemność podziwiania tego, co w tym filmie jest dobre, a niewątpliwie takie rzeczy są. Należą do nich głównie zdjęcia. Scenografia i charakteryzacja również, ale tu trzeba pamiętać, że "część fantasy" to tylko połowa filmu. Owszem, w "części realnej" scenografia też robi wrażenie, ale w promocji filmu wykorzystuje się głównie postać Fauna i powstaje mylne wrażenie, że będziemy oglądać jego świat przez całe dwie godziny. Tymczasem rzeczywistość fantasy ogranicza się w zasadzie do dwóch postaci i latających wróżek-owadów (nie licząc końcowej sceny). Podobać może się również muzyka Javiera Navarrete. Jeśli chodzi o grę aktorów, cóż mogę powiedzieć. "Tak aktor graje, jak mu scenariusza staje". Zresztą, o tym, co jest w tym filmie dobre, lepiej przeczytać w recenzjach osób, które są tym filmem zachwycone. Ja nie jestem i skupiłem się na wyjaśnieniu swojego zdania. Myślę, że "Labirynt fauna" mógł być arcydziełem. Olbrzymi potencjał, jaki był w tym projekcie, został zmarnowany przez błędy, których można było uniknąć. Ale jak się zgromadzi olbrzymi potencjał, to budżet na reklamę nigdy nie jest mały. A reklama dźwignią handlu. Zaś konsument, gdy to jest w modzie... Ale pamiętajcie, że jak mawiał Zygmunt Kałużyński, "w kinie nie ma mądrych - albo coś się nam podoba, albo nie". Mnie się "Labirynt fauna" nie podoba, ale Wy możecie wyjść z tej projekcji oczarowani. Czego Wam życzę.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy przejaw dziecięcej wyobraźni jest jak małe ziarenko, o którego się dba dotąd, dopóki rozum na to... czytaj więcej
Hiszpania za czasów II wojny światowej, pod panowaniem generała Franco. Frankistowski kapitan (w typie... czytaj więcej
Dziecięcy świat marzeń i fantazji jest niezbadany przez oko dorosłego człowieka. Każde dziecko ma swoją... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones