Recenzja filmu

Dziewczyna z portretu (2015)
Tom Hooper
Eddie Redmayne
Alicia Vikander

Lekcja delikatności

"Dziewczyna z portretu" może być dla każdego człowieka kompletnie czymś innym. Jedni będą chwalić walory artystyczne, inni wartości LGBTQ, a jeszcze inni opiewać aktorski duet Redmayne-Vikander.
"Dziewczyna z portretu" może być dla każdego człowieka kompletnie czymś innym. Jedni będą chwalić walory artystyczne, inni wartości LGBTQ, a jeszcze inni opiewać aktorski duet Redmayne-Vikander. Z obozu przeciwników mogą się odezwać głosy krytykujący jego puste wnętrze, przerysowane problemy i schematyczność historii. W każdej z tych opinii jest, niestety, ziarno prawdy.

Tom Hooper, pomimo brania na swoje barki historycznych motywów, nie bawi się w szykowną, drogą i ekstrawagancką realizację. Zabierając nam z pola widzenia niepotrzebne wizualne perełki (dekadencko wyposażone wnętrze, wyrafinowane kostiumy i wykwintne posiłki), reżyser chce skupić uwagę widza na historii i bohaterach; na kontemplowaniu ekspresji na twarzach swoich aktorów, którzy stają się centrum i osią całego filmu. Postaci nie osadza w scenerii pałaców, a zwykłych duńskich ulic, które nierzadko daleko odbiegają od arystokratycznych norm czystości. By osiągnąć zamierzony cel, czyli wydobyć z pozornie pustego wnętrza lokum jego duszę i esencję, Hooper szuka pomocy u Danny'ego Cohena, który tworzy z każdej sceny obrazy, niczym w pracach Vilhelma Hammershøia.

"Dziewczyna z portretu" rozpoczyna się w Kopenhadze, podczas wystawy prac Einara Wegenera (Eddie Redmayne). Na swoich obrazach zawsze przedstawia pięć drzew w różnych porach roku i dnia, które widział w okolicach rodzinnego Vejle jak był dzieckiem. Wegener jest szczęśliwie żonaty z Gerdą (Alicia Vikander) - portrecistką. Oboje są bardzo znaną parą w artystycznym półświatku - razem chodzą na wernisaże, występy i przyjacielskie schadzki. Pewnego dnia Gerda prosi męża o pozowanie w zastępstwie za nieobecną klientkę. Zgadza się. Nieśmiało ubiera aksamitne, beżowe getry, czując ich delikatność; nakłada na stopy kobiece buciki z pięknymi wzorami, przymierza długą suknię, którą przysuwa blisko piersi. Palce jego dłoni przesuwają się po delikatnej tkaninie, czuje jak jego ciało napełnia się ciepłem i dziką ekscytacją, jakiej nie czuł od dawien dawna. Pozowanie i przymiarka wyzwala w nim część osobowości, która drzemała wewnątrz od zawsze, ale była stłumiona społecznymi i biologicznymi barierami.

Innym razem Gerda prosi Einara o obecność na przyjęciu jej znajomych, na które ten nie ma ochoty się udać (dużo ludzi mówiących o niczym, hałas i męskie biadolenie). "A co jeśli pójdzie ktoś inny?" - pyta Gerda. Pamiętała, jak bardzo zafrasowany był Einar, gdy przymierzał suknię i wciąż miała przed oczyma ten widok, gdy któregoś dnia po kryjomu ubrał jej koszulę nocną. Dla Einara i Gerdy wszystko zaczyna się jak niewinna zabawa, kaprys i żarcik na znajomych, lecz w głębi Einar czuje się zupełnie inaczej, niż przewidywał. Makijaż zaczyna traktować jako konieczność, a w sukniach czuć się lepiej, niż w marynarkach. Tak, z zamkniętej szufladki osobowości tego mężczyzny, wychodzi Lili.

Hooper i jego aktorzy dają niezwykły popis tego, co my z rezerwą i wstydliwością nazywamy "czułością". Ekranowa para stara się być nie tylko realna poprzez to, jak gra, ale również przekonująca, kiedy oddziałuje z innymi obiektami w kadrze. Dotyk pędzla, ruchy Einara po płótnie, ruchy Lili w sukniach i butach na obcasie, jej drobne gestykulacje, dłonie błądzące po twarzy i ciele. To są jedne z elementów odkrywania prawdziwego "ja", a reżyseria Hoopera pozwala nam to wszystko zrozumieć i nie zrażać się do tego wątku pod ksenofobicznymi pretekstami.

Eddie Redmayne jest, być może, najlepszym aktorem swojego pokolenia. Jego mimika twarzy i gestykulacje nadały się nie tylko w biografii Stephena Hawkinga, ale również jako uosobienie kobiety w męskim ciele. To nie tyle zdolność aktora do przemiany, co jego kunszt aktorski. Nawet na krok nie odstępuje mu jednak Alicia Vikander, której rola była czwartą ważną rolą w tym roku. Tak, jak od Redmayne'a wymagano poszukiwania swojego "ja" i odnajdywania go w nowej skórze, tak od Vikander wymagano zrozumienia przemiany zachodzącej w mężu i zredefiniowania pojęcia "miłości". Naturalnie, nie przyszło jej to łatwo.

Jest to jednak, jak dotąd, najbardziej schematyczny praca reżysera, która, prócz genialnych popisów aktorskich i subtelności kadrów, nie ma więcej do zaoferowania. Pozostając wiernym swoim sprawdzonym środkom i skupiając uwagę na bohaterach, Hooper stworzył istotnie papierowy świat, który, choć pełen kolorów i emocji, jest płaski, a historia Lili Elbe toczy się starym i zużytym torem. Wciąż, nie przeszkodziło mi to w uronieniu paru łez, ponieważ twórcy, nie uciekając się w przesadny patos, przekazali emocje i pozwolili nam zrozumieć lepiej co to odwaga, przyjaźń i miłość.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W konkursie głównym 72. Międzynarodowego Festiwalu w Wenecji pokazano najnowszy film Toma Hoopera, autora... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones