Live vain, die ugly

Oryginalna koncepcja filmowego mordercy pozwala przymknąć oko na brak wyrazistego bohatera wśród protagonistów.
Zdzira, hipiska, pruderyjna panna, skrzywdzona małżonka, aktoreczka bez sukcesów, final girl, wojownicza lesbijka, gej-piękniś. Oto bohaterki (i bohater!) komediowego horroru "Crazy Bitches" autorstwa Jane Clark. Tytułowe szalone suki przybywają do malowniczo zlokalizowanego domku letniskowego, w którym przed laty doszło do makabrycznej zbrodni. Mało która zwraca na ten fakt uwagę, a wspólny weekend szybko staje się okazją do psioczenia i wzajemnych ataków – w gruncie rzeczy mocno pożądanych. Wariatki (i wariat!) robią, co tylko mogą, by szczeniacko ponapawać się nieszczęściem innych, mimo iż mają ponad trzydziestkę na karkach. Cała nadzieja spoczywa w Vanity Killerze – lokalnym maniaku, przedwcześnie uznanym za wiejską legendę.

Choć BJ-a, gejowskiego kumpla bohaterek, nazywam suką bardzo niechętnie, nie mógłbym okrzyknąć go ogierem lub w tym wypadku – psem. Odegrana przez Andy'ego Galę postać jest ucieleśnieniem stereotypów, uproszczonym i fałszywym obrazem przeciętnego homoseksualisty. Podobnie rzecz ma się w przypadku Belindy, Vivianny i pozostałych suk. Belinda w wykonaniu Guinevere Turner ("American Psycho") to przebrzmiała, kapryśna gwiazdeczka, która na wyjazd w góry wybiera się w 10-centymetrowych szpilkach. Druga z wymienionych pań zdradza męża swojej koleżanki z innym kochankiem...

Z ochrzczonych ładnymi imionami ekranowych klisz Jane Clark tworzy paczkę najgorszych przyjaciół(ek) pod słońcem. Szalone suki wiedzą, jak zniechęcić do siebie widzów – nie dość, że z okropnym upodobaniem raz po raz wbijają sobie noże w plecy, to jeszcze pałają narcystyczną miłością do samych siebie. W tym punkcie film nabiera jednak nieodpartych walorów. Vanity Killer szlachtuje suki według bardzo interesującego zamysłu. Ofiary zabija na podstawie ich własnej próżności: skalpuje pannę zakochaną w swych włosach, obcasem dźga tą, która ekshibicjonistycznie uwydatnia długość nóg. Ta oryginalna koncepcja filmowego mordercy pozwala przymknąć oko na brak wyrazistego bohatera wśród protagonistów.

Clark, reżyserka i scenarzystka, wie, w jaki sposób pisać o kobietach, a w jaki nie. Żadna z jej bohaterek nie jest traktowana z pogardą, choć wszystkie, od pierwszych minut filmu, noszą etykietę suki. Kobiece boje ukazane zostają w "Crazy Bitches" pół żartem, pół serio, bo i sam projekt zaplanowany został jako tyleż zabawny, co poważny. Koniec końców "Crazy Bitches" formuje się w dwie osobne materie. Jest żeńskim, ulepszonym odpowiednikiem "Kissing Darkness", horroru komediowego w reżyserii Jamesa Townsenda. Okazuje się też opowieścią o chorej przyjaźni, której emfatyczne przesłanie – próżność jest jak rak – niezbyt dobrze pasuje do ogólnego tonu filmu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones