Recenzja filmu

Nine - Dziewięć (2009)
Rob Marshall
Daniel Day-Lewis
Marion Cotillard

Męczennicy sztuki

Nie chodzę zbyt często do kina, ale jak już się wybieram, to chcę miło spędzić czas i sprawić sobie odrobinę przyjemności. Zdecydowałam się na "Nine", bo występują tam moje ulubione aktorki:
Nie chodzę zbyt często do kina, ale jak już się wybieram, to chcę miło spędzić
czas i sprawić sobie odrobinę przyjemności. Zdecydowałam się na "Nine", bo występują tam moje ulubione aktorki: Peneleope Cruz i Judi Dench, ponadto lubię musicale, choć akurat "Chicago" nie przypadło mi do gustu. Później pożałowałam swojego wyboru. Nie znoszę filmów ani książek, który stylizują się na głębokie i filozoficzne, choć w gruncie rzeczy ich przekaz jest niemal zerowy. Do takich dzieł należy właśnie "Nine" reżyserowany przez Roba Marshalla.

Guido Contini (Daniel Day-Lewis) to reżyser i scenarzysta, twórca wielu filmów, które spotkały się z entuzjazmem publiczności. Aktualnie ma w planach nakręcenie filmu "Italia". Cierpi jednak na niemoc twórczą. Nie potrafi się odnaleźć w świecie, pali jednego papierosa za drugim i w dodatku musi sobie poradzić z kobietami, których w jego życiu wcale nie brakuje. Luisa Contini (Marion Cotillard) to jego wierna żona, zawsze trwająca dzielnie przy jego boku - czuła, troskliwa, kobieca. Carla Albanese (Penelope Cruz) jest typową femme fatale - warta grzechu, namiętna, drapieżna, gotowa zrobić wszystko dla swojego kochanka. Claudia (Nicole Kidman) to jego muza, świetna aktorka, która w dużej mierze przyczyniła się do sukcesu jego filmów. Liliane la Fleur (Judi Dench) jest starszą kobietą, lojalną przyjaciółką Guido, projektującą kostiumy do jego obrazów. Stephanie (Kate Hudson)- redaktorka "Vouge'a", szaleje za Continim. Jest jeszcze matka Guida (Sophia Loren)- jego podpora i Saraghina (Fergie)- kobieta lekkich obyczajów, która obudziła w nim mężczyznę.

Niewątpliwie największym atutem "Nine" jest doborowa obsada - zgromadzenie tylu znamienitych gwiazd to nie lada wyczyn. I na tym zalety się kończą. Nawet najgenialniejsi aktorzy nie uratują marnego scenariusza. Ukazana historia to nic innego jak przedstawienie życia faceta w kryzysie wieku średniego, mającego mnóstwo problemów egzystencjalnych i ukrywającego swoje smutki w dymie papierosowym. Daniel Day-Lewis cały czas wpatrywał się martwym wzrokiem w jeden punkt, teatralnie wzdychał i tułał się od jednej kobiety do drugiej. Myślę, że niejeden mężczyzna zazdrościł Lewisowi - tyle wspaniałych kobiet u jego boku, jedna piękniejsza od drugiej, choć sam Lewis niczym specjalnie się nie wyróżnia. Penelope Cruz o wiele bardziej podobała mi się w swoich poprzednich filmach- chociażby w "Volver". Tutaj popisała się jedynie erotycznym tańcem w skąpym kostiumie, którego nie powstydziłaby się żadna tancerka go-go. Judi Dench miała
więcej do zaprezentowania w musicalu "Pani Henderson" - tu jedynie zaskoczyła nową fryzurą. Przeraziłam się, gdy na ekranie zobaczyłam Sophię Loren - przecież była tak piękną kobietą, a teraz wygląda jak chodząca antyreklama operacji plastycznych. Przykra sprawa - tak źle się zestarzeć. Kate Hudson zagrała w zasadzie mały epizod, podobnie jak Fergie. Najbardziej spodobała mi się Marion Cotillard w roli cichej, sponiewieranej żony. Choć to musical, muzyka wcale nie powala na kolana, w przeciwieństwie do np. "Moulin Rouge". Żaden z utworów nie może pretendować do tytułu arcydzieła, najlepiej chyba wypadła Judi Dench i jej "Folies Bergères".

Reżyser niewątpliwie chciał nakręcić dzieło wybitne, ale niestety mu to nie wyszło. Aktorzy snują się po ekranie i przeżywają twórcze męki. Przez cały seans siedziałam jak na szpilkach i modliłam się o koniec. Miałam wrażenie, że męczą się wszyscy- ja, widownia i aktorzy.  Gdy w końcu na sali zapaliły się światła, jedna z osób przywitała to głośnym okrzykiem: "Jest! To już koniec!", a ja doszłam do wniosku, że zakończenia nie zawsze bywają smutne.  Zacna sprawa - próba stworzenia arcydzieła, jednak twórcy powinni się zastosować w myśl znanego przysłowia: jeśli nie potrafisz, to nie pchaj się na afisz. I wszyscy byliby szczęśliwi.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 60. dwudziestego wielu, Włochy. Egocentryczny reżyser filmowy Guido Contini zmaga się z niemocą... czytaj więcej
W jednym z numerów miesięcznika "Film" ukazał się artykuł, opisujący jak to amerykańscy filmowcy "kradną"... czytaj więcej
Nienawidzę musicali! Są dla mnie zaprzeczeniem idei kinowości, języka obrazów. Męczy mnie już sama zasada... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones