Recenzja filmu

Czarnoksiężnik z Oz: Powrót Dorotki (2013)
Dan St. Pierre
Will Finn
Lea Michele
Jim Belushi

Mario Bros w krainie Oz

Twórcy "Czarnoksiężnika…" popełniają grzech niewybaczalny dla twórców dziecięcych animacji: nie wierzą w inteligencję i poczucie humoru młodych widzów. Podają im wybrakowaną opowieść
"Czarnoksiężnik z Oz: Powrót Dorotki" bardziej przypomina platformówkę sprzed lat niż film familijny. Droga wiodąca przez kolejne plansze i kolejne poziomy okazuje się dla bohaterów testem sprawności i zaradności. Dorotka i jej towarzysze niczym Mario Bros przechodzą z poziomu na poziom, a na każdym z nich muszą się mierzyć z innymi przeciwnościami. Finałem wycieczki ma być wielki pojedynek, w którym dobro zmierzy się ze złem, a Dorotka stawi czoło złemu Błaznowi. Problem w tym, że w "Czarnoksiężniku…" ostatnia sekwencja okazuje się tak samo nijaka jak wszystkie poprzednie i tak samo pozbawiona dramaturgii.



Wracając do uniwersum Oz, twórcy najnowszego "Czarnoksiężnika…" sięgnęli nie do jednej z powieści L. Franka Bauma, ale do wpisującej się w tę samą serię książki jego potomka, Rogera Stantona. Filmowy "Czarnoksiężnik z Oz…" to kolejna próba zdyskontowania popularności  dziecięcej bajki o dziewczynce z Kansas, która jest pogromczynią czarownic i uosobieniem poczciwości. Próba nieudana, bo Dan St. Pierre i Will Finn podają historię Dorotki tak mechanicznie, że ani na moment nie stajemy się uczestnikami jej ekranowej przygody. Dorotka i jej towarzysze okazują się tu jedynie animowanymi marionetkami pozbawionymi właściwości i charakterów. 

Twórcy "Czarnoksiężnika…" zapraszają na ekran kolejne postaci, ale nie potrafią zarysować ich portretów. Jest więc Dorotka (Anna Cieślak) i Błazen (Jarosław Boberek) będący uosobieniem wszelkiego zła, jest Mądralek (Cezary Żak) – gruba i gadatliwa sowa, jest Porcelanowa księżniczka, wiekowy drzewiec, a także trzech starych przyjaciół: Tchórzliwy Lew, Strach na Wróble i Blaszany Drwal. Szkoda jedynie, że między nimi tak niewiele się dzieje. Zamiast przeżywać emocje i tworzyć przyjacielskie relacje, bohaterowie Dana St. Pierre'a i Willa Finna opowiadają o nich w rozmowach i piosenkach. Te ostatnie wypadają zresztą blado – twórcy wciskają je w fakturę filmu zbyt nachalnie, by mogły wnieść do ich opowieści liryczną nutę. Nie najlepsze wrażenie robi też anachroniczna i sztuczna animacja oraz dość tandetne efekty 3D.



Twórcy "Czarnoksiężnika…" popełniają grzech niewybaczalny dla twórców dziecięcych animacji: nie wierzą w inteligencję i poczucie humoru młodych widzów. Podają im wybrakowaną opowieść pozbawioną akcji i emocji, licząc, że dzieciaki i tak przełkną przygotowaną przez nich papkę. Sądząc po reakcjach najmłodszych widzów – są to nadzieje płonne. Gorzej, że po obejrzeniu ""Czarnoksiężnika…" młoda publiczność może stracić ochotę na – fascynujące przecież – wycieczki na drugą stronę tęczy.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones