Recenzja filmu

Rio, I Love You (2014)
Guillermo Arriaga
Fernando Meirelles
Ryan Kwanten
Jason Isaacs

Miłość na Copacabanie

Patrząc na listę reżyserów odpowiedzialnych za film, można by się spodziewać, że na ekranie zobaczymy obraz miasta pełnego kontrastów i społecznych podziałów. Nic z tego - "Rio, I Love You"
W dziesięciu krótkich nowelach twórcom "Rio, I Love You" udało się pokazać wszystko to, co najpiękniejsze w Rio de Janeiro - Copacabanę i Pomnik Chrystusa Odkupiciela, Głowę Cukru, rozległe deptaki i urokliwe uliczki. Jest nocne życie tętniące w rytm muzyki, piękne kobiety i cała masa śniadych przystojniaków. Bo "Rio..." przypomina ożywioną broszurę reklamową przygotowaną przez biuro podróży. Na kredowym papierze lśnią fotografie najpiękniejszych fragmentów miasta, a gdyby potrzeć ekran - zapewne moglibyśmy poczuć jego zapach, jak w próbkach perfum dołączanych do kolorowych kobiecych pism.



Wśród autorów filmu aż roi się od "dużych" nazwisk - jest tu i Paolo Sorrentino, i Stephan Elliott, są Brazyliczycy Fernando Meirelles i José Padilha, Im Sang-soo i Guillermo Arriaga. Każdy opowiada inaczej, ale tylko niektórym udaje się odcisnąć na krótkiej nowelce swoje reżyserskie piętno. Sorrentino z wdziękiem snuje historię starego, bogatego architekta i jego dużo młodszej żony, a Im Sang-soo puszcza do widza oko, rysując wizję Rio jako miasta zamieszkałego przez wampiry.



Jednak większość reżyserów przechodzi obok opowiadanych przez siebie historii. Nie zawsze jest to ich wina - w krótkich nowelach nie ma czasu, by przedstawić swoich bohaterów i narzucić opowieści własny ton. Kolejni autorzy sięgają więc po przegadane dialogi, by jak najszybciej wprowadzić nas w świat swych postaci (nowela o jednorękim bokserze) albo też pośpiesznie domykają narracyjne klamerki tak, by wyszła im zgrabna filmowa dykteryjka (historia gwiazdora granego przez Ryana Kwantena z "Czystej krwi").


Patrząc na listę reżyserów odpowiedzialnych za film (choćby Padilhi znanego z mocnych "Elitarnych"), można by się spodziewać, że na ekranie zobaczymy obraz miasta pełnego kontrastów i społecznych podziałów. Nic z tego - "Rio, I Love You" okazuje się filmową laurką: wycyzelowaną, świadomie czarującą, ale pozbawioną życia. Dziesięć historii o miłości i mieście składają się w opowiastkę gładką i bezbolesną, ale natychmiast ulatującą z pamięci.

"Rio, I Love You"  jest też - co naturalne - filmem eklektycznym. Eksperymentalna nowela Fernando Meirellesa próbującego uchwycić rytm życia Rio de Janeiro towarzyszy tu teledyskowemu melodramatowi Johna Turturro, a ironiczne nowele Paolo Sorrentino i Im Sang-soo sąsiadują z sentymentalnymi obrazkami o miłości rodzącej się w słonecznym mieście. Wspólnym mianownikiem jest, niestety, kicz i skłonność do banału. Bo pocztówkowe "Rio..." od początku tworzone było na zamówienie jako reklamowy folder złożony z ożywionych obrazów. Błyszczący, ale martwy.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones