Recenzja filmu

Mistrz (2012)
Paul Thomas Anderson
Joaquin Phoenix
Philip Seymour Hoffman

Mistrz i jego uczeń

Paul Thomas Anderson to jeden z moich ulubionych reżyserów. Dlatego, kiedy dowiedziałem się, że po pięciu latach przerwy nakręcił kolejny film, z wielką niecierpliwością oczekiwałem na moment,
Paul Thomas Anderson to jeden z moich ulubionych reżyserów. Dlatego, kiedy dowiedziałem się, że po pięciu latach przerwy nakręcił kolejny film, z wielką niecierpliwością oczekiwałem na moment, kiedy będzie mi dane zasiąść w fotelu kinowym, by znowu przekonać się, że w dzisiejszych czasach wciąż można robić wielkie kino.

Jest to historia Freddiego Quella (Joaquin Phoenix), który po powrocie z wojny do domu nie może się odnaleźć, ma zszarganą psychikę i w żadnej z kolejnych prac nie może dłużej wytrwać. Przez przypadek spotyka na swej drodze Lancastera Dodda (Philip Seymour Hoffman), guru sekty religijnej, w której Freddie początkowo znajduje ukojenie i cel w życiu. W tym miejscu można chyba też wspomnieć, że postać Dodda jest luźno inspirowana osobą L. Rona Hubbarda, który założył kościół scjentologiczny. Z tego co wiem, scjentologom film się mocno nie spodobał.

To, co zawsze było wielką zaletą Andersona, to to, że nie daje on żadnych odpowiedzi na tacy. Jego filmy zawsze trzeba oglądać w pełnym skupieniu i jeszcze długo po końcu projekcji człowiek zastanawia się nad tym, co zobaczył. Tak jest i tym razem. "Mistrz" to nie jest prosta, pokazana tylko z jednej strony opowieść o sekcie. Oczywiście, doskonale wiemy, że wszystko, co wygaduje Lancaster Dodd jest wymysłem jego wyobraźni, czymś dzięki czemu zyskuje kontrolę nad swoimi podopiecznymi, w czym wielką rolę odgrywa także charyzma. Z drugiej strony Freddiemu po wojnie nikt nie zaproponował żadnej większej pomocy, co Anderson pokazuje w kilku scenach, między innymi komicznej (w moim odczuciu) rozmowie z psychologiem stosującym test Rorschacha. Społeczność, do której trafia Freddie staje się jego nową rodziną, dostaje w niej poczucie bezpieczeństwa, akceptacji i coś, w co wierzy oraz za co jest gotów walczyć. Ciężko mieć do niego pretensje, że dał się omamić wizjom Dodda – będąc zagubionym i pozbawionym innych możliwości, chwycił się tego, co było łatwe. Nie on jeden zresztą. Wystarczy posłuchać syna Dodda, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jego ojciec tworzy kolejne "prawdy" na poczekaniu, co nie przeszkadza brać mu w tym udziału – ma w końcu zapewnione dostatnie życie.

Najważniejsi oczywiście są dwaj główni bohaterowie. Freddie w ciągu całego filmu przechodzi pewien proces, jego psychika ewoluuje. Ciężko nie mieć do niego sympatii, połączonej ze współczuciem. Tym bardziej, że w końcu Freddie zrozumie, że jego miejsce jest gdzie indziej. Bardzo symboliczna jest tu scena na pustyni, kiedy Dodd robi zawody – kto szybciej dojedzie do wybranego przez siebie punktu, wygrywa. Ciężko nie zrozumieć tej scenerii jako metafory poglądów Dodda, które są równie puste jak pustynia, zaś Freddie ostatecznie z niej ucieka i zostawia za sobą mistrza. Z kolei Lancaster Dodd też nie jest postacią jednoznaczną. Z jednej strony wymyśla kolejne idee, w które zresztą sam zdaje się wierzyć, a gdy ktoś próbuje z nim dyskutować, czy to spoza Sprawy (jak nazywa się jego organizacja), czy też członkini tejże, reaguje gniewem i oburzeniem (nieprzypadkowo najlepiej funkcjonuje mu się podczas rejsów łodzią, gdzie nikt mu nie przeszkadza. Woda zresztą symbolizuje też jego myśli, które ciągle płyną, zmieniają się i nie do końca wiadomo dokąd zmierzają). Z drugiej strony dba o rodzinę i swoich podopiecznych najlepiej jak umie i mimo wszystko rzeczywiście stara się pomagać innym ludziom. Warto przyjrzeć się dokładnie relacji między Freddiem i Lancasterem. Jest w niej trochę i ze stosunków mistrz-uczeń i ojciec-syn, jak również ma ona charakter przyjacielski, a kto wie, czy nie dałoby się doszukać minimalnego podtekstu homoseksualnego (ale to już zostawiam do oceny widzom).

Również zakończenie nie jest jednoznaczne. Freddie, któremu udało się wyzwolić spod władzy Lancastera, chociaż wydaje się w końcu rozumieć, że stracił spory kawałek życia i przegapił różne rzeczy (jak potencjalną miłość i związek z przyjaciółką z dzieciństwa), to jednak próbuje stosować metody mistrza na innych ludziach. Wygląda, że nie do końca znalazł sens w życiu i ukojenie.

Chociaż tyle o tym piszę, scenariusz nie jest jedyną mocną stroną filmu Andersona. Podkreślić trzeba, że jest on znakomicie grany. Zarówno Hoffman, jak i Phoenix są rewelacyjni, i myślę, że mają w kieszeni co najmniej nominacje do wszelkich możliwych nagród. Także dzięki ich wspaniałym kreacjom film można interpretować na wiele sposobów. Amy Adams, w roli żony Lancastera też zresztą świetnie sobie radzi i mimo że o tym nie napisałem, to warto przyjrzeć się jej postaci i wpływowi, jaki ma na swojego męża. Mistrz jest także świetnie zrobiony. Reżyseria, zdjęcia, montaż, muzyka – wszystko stoi tu na najwyższym poziomie.

Po pięciu latach przerwy Paul Thomas Anderson wrócił w wielkim stylu. "Mistrz" udowadnia, że w dzisiejszych czasach wciąż można robić wielkie kino, które zmusi widza do myślenia. Dlatego z czystym sumieniem wszystkim polecam wycieczkę do kina i zapraszam do ewentualnej dyskusji.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dawno nie widziałem tak niejednoznacznego filmu, który wymyka się próbom łatwego zdefiniowania. Myślę, że... czytaj więcej
Najnowsze dzieło Paula Thomasa Andersona jest filmem nie idącym na kompromisy, albo będziecie go... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones