Recenzja wyd. DVD filmu

Śmiertelna poświata (1977)
Jeff Lieberman
Zalman King
Brion James

Morderczy zjazd po chałupniczym kwasie

Pół roku przed "slasherową" rewolucją w postaci premiery "Halloween", która na zawsze odmieniła realia kina grozy, powstał jeden z najbardziej oryginalnych, ale niestety także najbardziej
Zachwalałem już Jeffa Liebermana (twórcę m.in. "Squirm" i "Satan's little helper") we wcześniejszych recenzjach, ale czuję się zobowiązany do powtórzenia po raz kolejny - w historii kina niewielu miało tak dobre pomysły i nie zostało okrzykniętymi wizjonerami czy też pionierami gatunku. Dlaczego kariera Liebermana obrała zły tor i nie uczyniła z niego reżysera owianego aurą kultu jak np. Johna Carpentera? Nie wiadomo, ale bez dwóch zdań niewielu potrafiłoby stworzyć solidny, nie rażący w oczy film za pięćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów (takich czarów nie zna nawet Roger Corman), a tyle właśnie kosztowało "Blue Sunshine".

Kilka pierwszych "obrazków" - scena z przypadkowo wyrwanym puklem włosów, dziwnie gapiący się policjant, przerażający facet w peruce - i już wiadomo, że najważniejsza w tym filmie będzie atmosfera, a postacie nie zostaną sprowadzone do bezosobowych worków krwi, które morderca (tu akurat brak jednego antagonisty, a każdy z zabijających jest także w pewnym sensie ofiarą) regularnie będzie opróżniał. Gdyby kurczowo trzymać się gatunkowej poprawności, drugiemu filmowi Lieberman bliżej jest do thrillera z elementami suspensu niż do horroru. Nie ma tutaj ani nagości, ani gore, ani nadnaturalnych zdolności tajemniczego zabójcy. "Blue Sunshine" ma większy potencjał, by zadowolić fanów Hitchcocka niż Herschella Gordona Lewisa czy George'a A. Romero.

Czujne oko natychmiast wychwyci młodego Briona Jamesa (mistrza drugiego, a nawet jeszcze odleglejszego planu, znanego później z m.in. "Blade Runnera", "48 godzin" i niezliczonych produkcji sensacyjnych oraz science-fiction) udającego ptaka podczas imprezy w leśnej chatce. Jest chyba najbardziej rozpoznawalnym aktor w obsadzie, bo nawet Zalman King (odtwórca głównej roli) w późniejszych latach grał niewiele (wyreżyserował za to m.in. "Dziką orchideę" i "Pamiętnik czerwonego pantofelka"...). Mimo gwiazdorskiego deficytu aktorstwo w "Blue Sunshine" raczej nie zawodzi. Stworzonej przez Zalmana postaci można wiele zarzucić (z kamienną mimiką i minimalistyczną ekspresją na czele), ale Jerry Zipkin to bohater nietypowy - po gwałtownym wyrwaniu z trywialnej codzienności nie staje się w mgnieniu oka superherosem. Jest zagubiony, oszołomiony, flegmatyczny, a do tego wygląda jak Sean Penn. W moim odczuciu jego kreacja jest znakomita, znacznie bliższa przeciętnemu człowiekowi, który nie jest wprawionym snajperem przy pierwszym zetknięciu z bronią. Zipkin jest reprezentantem lwiej części społeczeństwa - jednym z tych, którzy nie wiedzą, jak wybrnąć z omylnie wystawionego przez bank wezwania do zapłaty, a co dopiero z oskarżenia o morderstwo.

Fabuła filmu koncentruje się na długofalowych konsekwencjach zażywania narkotyku o nazwie blue sunshine, czyli przebudzeniu się zabójczego instynktu. W oczywisty sposób jest to krytyka stylu życia amerykańskiej młodzieży w latach 60., ale wbrew opinii wielu Lieberman nie stawia siebie w roli moralizatora. Osoby zadające pytania typu: "Po co Hendrix/Joplin/Morrison w ogóle ćpali, skoro wiedzieli jak to się kończy?", muszą sobie uświadomić, że wcale nie wiedzieli. Dopiero lata 70. obnażyły konsekwencje niepohamowanego przyjmowania różnego rodzaju chemii, która nigdy wcześniej nie była aż tak popularna. Lieberman nie porywa się więc na marną propagandę, lecz reaguje na społeczną przemianę dokonującą się na jego oczach. Z tej perspektywy zabawne są fizyczne konsekwencje ćpania blue sunshine, bo czy dla byłego hipisa może istnieć coś gorszego od utraty włosów na głowie?

"Blue Sunshine" nie jest bez wad. Wiele można by zarzucić chociażby logice śledztwa prowadzonego przez Jerry'ego Zipkina, ale z drugiej strony można ją także potraktować jako atut na rzecz większego realizmu zachowania zwyczajnego człowieka w amoku. Według mnie Lieberman po raz kolejny udowodnił, że pomysł jest najważniejszą cechą udanego filmu, która potrafi ukryć budżetowe niedociągnięcia. W jego znakomitej, choć skromnej filmografii "Blue Sunshine" jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones