Recenzja filmu

Dzień kobiet (2012)
Maria Sadowska
Katarzyna Kwiatkowska
Eryk Lubos

Motylku, leć do nieba

Sadowska nie daje się zapędzić w kozi róg czarno-białych opozycji. Wdzięcznie odmalowuje drabinkę firmowych zależności, zgodnie z którą każdy oprawca ma nad sobą jeszcze większego oprawcę.
Tradycja kręconego w słusznej sprawie pokrzepiającego kina gatunkowego jest w Polsce raczej nieobecna. Plakat "Dnia kobiet" bije po oczach porównaniem do "Erin Brockovich", ale film Stevena Soderbergha to tylko jedna z szeregu podobnych produkcji, jakie regularnie powstają w USA. Wzorcem dla opowieści o walczącym z niesprawiedliwością everymanie jest oczywiście "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" Franka Capry. Kino popularne – ze względu na swoją przystępność – to dobre pole do mówienia o palących społecznych problemach. Polscy twórcy przez lata mieli problemy z aktualnością w tej kwestii. Wyjątkiem był oczywiście kręcony na gorąco "Człowiek z żelaza" Wajdy, ale trudno nazwać go filmem gatunkowym. Pełnometrażowy debiut Marii Sadowskiej  wpisuje się w tę "spóźnialską" tendencję, bo skandal w pewnej sieci handlowej, do którego nawiązuje autorka, miał miejsce już kilka lat temu. Ale dobrze, że "Dzień kobiet" w końcu jest.

W nazwie sklepu, w którym pracuje bohaterka, mamy oczywiście zupełnie innego robaczka. Ale i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi. Awans na kierowniczkę staje się początkiem problemów Haliny Radwan (Katarzyna Kwiatkowska). Nowe stanowisko wiąże się z podwyżką, pozwalającą bohaterce na przeprowadzkę i zakup komputera dla córki. Okazuje się jednak, że niesie ono również ze sobą szereg niedogodności. Koleżanki nie traktują już Haliny jak przedtem, a naciski góry stawiają ją w trudnej moralnie sytuacji. Bohaterka będzie musiała wybrać między lojalnością wobec koleżanek a lojalnością wobec Motylka.

Gatunkowa konwencja każe Sadowskiej skumulować nieszczęścia, które spadają na głowę Haliny. I tutaj reżyserka/współscenarzystka nieco przesadza. Trup, zagrożona ciąża, alkoholizm, śmiertelne choroby w rodzinie – trochę dużo, jak na jednego Motylka. Wszystkie te katastrofy znajdują zapewne odzwierciedlenie w faktach, ale ta dramatyzacja graniczy z nadgorliwością. Zgrzytem są też przerysowane sceny pracowniczych szkoleń, na których śpiewa się piosenki, skanduje "najważniejsze słowo na p" (czyli "produktywność") i biega w kółko. Najgorzej wypada jednak czarny charakter korporacyjnego mafiozo, łypiącego złowrogo spode łba i prześladującego bohaterkę w lesie.

Mimo to Sadowska nie daje się zapędzić w kozi róg czarno-białych opozycji. Wdzięcznie odmalowuje drabinkę firmowych zależności, zgodnie z którą każdy oprawca ma nad sobą jeszcze większego oprawcę. Nawet motywacje tych osób, które sprzeciwiają się Halinie, zostają przedstawione z wyrozumiałością. Zresztą i sama bohaterka raz za razem popełnia błędy. Autorka trafia tutaj w sedno problemu: pokazuje, jak ekonomiczny szantaż zmusza ludzi do lekceważenia odruchów sumienia i solidarności.

Największym skarbem filmu jest jednak Katarzyna Kwiatkowska, dotychczas eksploatowana raczej jako gwiazda drugiego planu i aktorka charakterystyczna. Okazuje się, że poza zacięciem komediowym skrywa ona również pokłady wrażliwości dramatycznej. Ogrywając tu oba spektra swojego talentu, kreuje żywą, autentyczną postać. Nie boi się ośmieszyć czy pokazać zmęczonej twarzy, ale zarazem nie "gwiazdorzy", nie napawa niedolą Haliny. Żeby sprzedać widzowi patos teledyskowych, zagrzewających do boju sekwencji – jakich nie brak w filmie Sadowskiej – trzeba zaciągnąć u niego kredyt emocjonalnej wiarygodności. Właśnie dzięki Kwiatkowskiej to się udaje.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones