Recenzja filmu

Coś pięknego (2010)
Paolo Virzì
Valerio Mastandrea
Micaela Ramazzotti

Najpiękniejsza mama

Film Paolo Virzìego z 2010 roku to dla polskiego widza cudowna niespodzianka już tylko z tego powodu, że w ogóle trafia teraz na polskie ekrany.
Odtrutką dla tych, którzy przedawkowali opowieści o toksycznych relacjach ojcowsko-synowskich, w których specjalizuje się ostatnio kino polskie, mogą być filmy włoskie. Subtelny portret trudnej miłości między matką a synem kilka lat temu dostarczył Gianni Di Gregorio "Obiadem w środku sierpnia". W równie dowcipny i wolny od traumy sposób do tematu podchodzi Paolo Virzì. W arktycznych emocjonalnych warunkach naszego kraju kłopoty najczęściej mamy z wyrażaniem emocji, co w warunkach południowych nigdy nie stanowiło problemu. Ale zamaszysta gestykulacja, głośne sprzeczki, a nawet otwarte rozmowy nie rozwiązują wszystkiego. Jak choćby małżeńskich sporów toczonych przez rodziców głównego bohatera. "Najlepszy ze wszystkich był wasz ojciec. Mnóstwo walki, mnóstwo krzyków, ale też mnóstwo miłości. Za dużo".

Bruno ucieka od kłopotów. A jest w stanie takiego rozbicia, że kłopotem wydaje mu się wszystko: korepetycje, zajęcia na uniwerku, dziewczyna, z którą mieszka. Pan profesor stara się łagodnie dryfować na powierzchni życia, nie zanurzając się w nie za bardzo. Dzięki wygodnej pracy i kojącemu działaniu narkotyków udaje mu się utrzymywać w tym stanie przez większość czasu. Lekko odurzony wymyka się właśnie tylnymi drzwiami z uczelni, gdy dopada go siostra, niosąca informację sprowadzającą od razu na muliste dno. Matka jest poważnie chora, zostało jej niewiele czasu, powinien ją odwiedzić.

Film Paolo Virzìego z 2010 roku to dla polskiego widza cudowna niespodzianka już tylko z tego powodu, że w ogóle trafia teraz na polskie ekrany. Najciekawszy jest jednak fakt, że chociaż zaczyna się i kończy dokładnie w taki sam sposób jak dziesiątki innych opowieści, zaskakuje dzięki wyczuciu, z jakim widz prowadzony jest między tymi punktami. Virzì, jak wielu przed nim, opowiada o śmierci kogoś bliskiego jako okazji do zrobienia porządków z własnym życiem. To nieco okrutny koncept, ale reżyser na szczęście nie ucieka w metafizyczne pokrzepienie czy sentymentalne banały. Sukces osiąga dzięki niezwykłej delikatności i subtelnemu humorowi.

Dla Brunona powrót do znienawidzonego Livorno oznacza także powrót do czasów, gdy od kłopotów uciekać się nie dało, gdy zbierał od życia na tyłek za kolejne błędy matki, u której boku, wraz z siostrą, tułał się z miejsca na miejsce. Pomiędzy kolejnymi kochankami, mieszkaniami i fuchami brakowało im zwykle poczucia bezpieczeństwa i pieniędzy, ale nigdy miłości. Anna szukała szczęścia wszędzie, gdzie znajdywała jego obietnicę. Pasmo jej nieszczęść rozpoczęła drobna wygrana w konkursie piękności, która w mężu obudziła zazdrość, a w niej – apetyt na coś więcej. Potem byli kolejni mężczyźni, kolejne obietnice, statystowanie na planie filmowym, niemoralne propozycje. Rzadziej koktajle i wille, częściej pasta i zaplecza obskurnych sklepików. A w tle przyglądające się wszystkiemu dzieci i zachwyty nad jej urodą, która okazała się niewymienialna na szczęście.  I niebezpieczna dla kobiety, która nie potrafiła z niej perfidnie korzystać.

Reżyser śledzi historię rodzinnych relacji, skacząc pomiędzy latami 70., 80. a współczesnością, w której Bruno rozpaczliwie próbuje się czymś nawalić, by zapomnieć, że z jakiegoś powodu nie potrafi być szczęśliwy. Jak dziecko przymuszone do nudnego rodzinnego obiadu mówi niewiele. Jeżeli już zdecyduje się na coś więcej niż chrząknięcie – nie wie, co powiedzieć. Matka, siostra i szwagier wręcz przeciwnie – mówią wiele i głośno, ale raczej o rzeczach błahych. Ale wiele ważnych spraw między Brunonem, jego matką i siostrą, zostaje rozwiązanych gdzieś po drodze – w tych błahych rozmowach, leniwych chrząknięciach, drobnych gestach. Poza jedną sceną w zasadzie nie dochodzi tu do konfrontacji, rodzinnej psychodramy w stylu Bergmana czy nawet Almodovara.

Pan profesor ucieka od życia z tą samą zawziętością, z którą jego piękna matka się go chwytała. Uciekał także od niej, aż dopędziła go z tym swoim wyrokiem śmierci, masą wspomnień i zawstydzającą żywiołowością. Zapędziła do tańca, czułości i wspólnego śpiewania. Reżyserowi udaje się pokazać ich skomplikowane relacje. Jak w scenie, w której bohater z siostrą u boku próbuje namówić do złożenia wizyty bardzo wyczekiwanego przez matkę gościa. "Ona jest wyjątkowa – przekonuje go, mówiąc z autentyczną czułością – Zrujnowała moje życie i jej… Jeśli ją poznasz, może zrujnuje także twoje".
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones