Recenzja filmu

Ukryte pragnienia (1996)
Bernardo Bertolucci
Liv Tyler
Joseph Fiennes

Namiętny szept do ucha kochanka

Któż z nas choć raz nie chciałby pojechać do Toskanii? Zatopić się w zielonych wzgórzach, odetchnąć powietrzem pachnącym drzewami oliwnymi i suchym pyłem, położyć się pod wiekowym drzewem i gapić
Któż z nas choć raz nie chciałby pojechać do Toskanii? Zatopić się w zielonych wzgórzach, odetchnąć powietrzem pachnącym drzewami oliwnymi i suchym pyłem, położyć się pod wiekowym drzewem i gapić na chmury... A co można powiedzieć o miłości w tym jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi? Czy są w ogóle słowa, mogące to wyrazić? Bernardo Bertolucci uznał, że chyba nie ma - nakręcił więc film. Urzekający pięknem film, w którym plastyczność obrazów przywodzi na myśl dzieła impresjonistów, a muzyka łagodnie i leniwie pomaga opowiedzieć to, na co słów brak. Czyli pierwszą miłość w Toskanii. Pierwszą miłość przeżywa tu Lucy (kongenialna Liv Tyler), młoda dziewczyna z Ameryki, przybyła do Włoch w poszukiwaniu kilku rzeczy: niby chodzi jej tylko o to, by poznać prawdę o zmarłej matce, poetce - która tu właśnie ją poczęła. Lucy szuka więc ojca - ale przez to chce też dowiedzieć się więcej o sobie i o matce właśnie - o swym losie w tym dziwnym miejscu, w którym wszyscy kochają się ze wszystkimi, odbywają się przyjęcia pod gołym niebem i grają cykady. Jednocześnie też chce jednak Lucy dzięki tej wiedzy, dzięki odnalezieniu ojca po śmierci matki poznać smak miłości - chce odnaleźć młodego chłopaka, który wcześniej, zanim pojechała się uczyć do USA, zawrócił jej w głowie. Chce ze śmierci wywieźć życie - w czym pomaga jej dziwnie obecny w tej symfonii witalizmu umierający na raka poeta... I na takiej właśnie grze przeciwieństw opiera Bertolucci swój obraz... Opiera? Nie, on go na tej bazie maluje, delikatnymi, zmysłowymi pociągnięciami pędzla, kreując świat tęsknoty za miłością - i apoteozy dla życia. W Toskanii, w tym raju na ziemi każda istota, rzeźba, drzewo śpiewa pieśń dziękczynną życiu. Nawet płacząca Lucy, nawet podpierający się laską umierający Jeremy Irons intonują tu hymn na część istnienia. Hymn namiętny jak głos Arethy Franklin i muzyka Portishead, przepięknie wpleciona w to gorące pragnienie egzystencji. Cała zresztą ścieżka dźwiękowa przypomina namiętny szept do ucha kochanka w gorącą, letnia noc... Hymn ten zostaje wysłuchany. Oczywiście, wymagać to będzie wyrzeczenia się kłamstwa, kilku łez i (oczywiście) otarcia się o śmierć - ale w końcu, w całym tym łańcuchu przeciwieństw i dziwnie splecionym, falującym w onirycznym tańcu i gorącym wieczorze korowodzie ludzi - następuje zmartwychwstanie, a Lucy odnajduje swą miłość. I traci dziewictwo. Ta niezwykle delikatnie nakręcona scena należy do jednej z najpiękniejszych w kinie w ogóle, a to, jak ją odgrywa Liv Tyler, z jakim wyczuciem i naturalnością (nie mającą nic wspólnego ze scenami seksu w dzisiejszym kinie) - to wszystko czyni z nią naprawdę wielką aktorkę. To film do oglądania we dwoje. Jeden z najpiękniejszych o miłości, każdemu z nas przywołujący z pamięci chwile letnie, upalne, namiętne. To gorący film o tym, że ukryte pragnienia muszą się czasem spełnić. Można się w nim zakochać - tak jak w życiu.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bernardo Bertolucci jest bez wątpienia jednym z największych buntowników współczesnego kina. Ten etatowy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones