Recenzja filmu

Posejdon (2006)
Wolfgang Petersen
Josh Lucas
Kurt Russell

Nic nowego, nic ciekawego

Zrobić porządny film katastroficzny nie jest łatwo. Nie wystarczy wrzucić grupki ludzi do samolotu, statku czy pociągu, który się rozbije w miejscu, gdzie o ratunek będzie ciężko. Trzeba mieć
Zrobić porządny film katastroficzny nie jest łatwo. Nie wystarczy wrzucić grupki ludzi do samolotu, statku czy pociągu, który się rozbije w miejscu, gdzie o ratunek będzie ciężko. Trzeba mieć jeszcze jakiś pomysł na dobrą fabułę. Niestety twórcom często wydaje się, że ważniejsze od fabuły jej wykonanie. W filmie Wolfganga Petersena również mamy przerost formy nad treścią. Akcja remake'u "Tragedii Posejdona" z 1972 roku toczy się na pokładzie luksusowego statku, na którym pasażerowie świętują Nowy Rok. Oczywiście, żeby nie było zbyt wesoło, w statek uderza tzw. "dzika fala", co powoduje jego przewrócenie. Grupka osób postanawia znaleźć wyjście z sali balowej i dostać się na górę, by uwolnić uwięzionych w innej sali oraz by być na zewnątrz, gdy przybędzie pomoc. Twórcy wykorzystali początek filmu jako poligon reklamowy. I dzięki temu mamy tu artystkę Fergie, śpiewającą utwory ze swojej pierwszej solowej płyty, oraz scenę, w której chłopiec gra na konsoli PSP, która po wpadnięciu na jednego z głównych bohaterów wypada mu z rąk (oczywiście później działa dalej). Ogólnie takie reklamowanie się nie rzuca się mocno w oczy, ale bez tego było by lepiej. Chociaż muzyka Fergie jest bardzo miła dla ucha. Początek filmu w ogóle prezentuje się dobrze - bohaterowie wydają się ciekawymi postaciami (kobieta płynąca na gapę; młodzi ludzie, którzy boją się powiedzieć ojcu o zaręczynach), tworzą się różne (jak to na ogół na takich statkach bywa) romanse. Jednak żaden z tych wątków nie został przez reżysera rozwinięty. Akcja filmu sprowadza się do zwykłego dążenia do przeżycia (w tym wypadku zmierzania do góry). Nie ma tu nacisku ani na prawdziwość reakcji ludzi w obliczu śmierci, ani na ukazanie osobowości bohaterów. Zero głębszego sensu. Samo zachowanie uczestników rejsu jest bardzo nienaturalne. Jak to często w tego typu dziełach bywa, każdy może zostać bohaterem i każdy może przeżyć. I w tym filmie nie brakuje osób, które są w stanie poświęcić się dla dobra ogółu. Jest nawet scena w której ojciec i narzeczony sprzeczają się, który wyłączy silniki, co jest równoważne z jego śmiercią. Dialogi, jakie możemy usłyszeć w filmie, stoją na bardzo marnym poziomie, a w dodatku większość z nich sprowadza się do rozważań: Co my teraz zrobimy? W produkcji tej widać olbrzymi budżet, jakim dysponowali twórcy. Przepych na statku oraz bardzo dobre efekty specjalne to jedne z niewielu powodów, dla których warto poświęcić na niego te półtorej godziny. Można się więc teraz zastanowić, jaki był sens zrobienia remake'u, który nic ciekawego nie wnosi. Moim zdaniem chyba żaden. Powstał kolejny film, który bardzo dobrze wygląda na plakatach i w zwiastunach, i w miarę na ekranie. Ale poza wartościami wizualnymi nie daje widzowi nic. Więc jeżeli chcesz obejrzeć dobry film katastroficzny, to gorąco odradzam "Posejdona", lepiej po raz któryś sięgnąć po "Titanica".
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dokąd płynie "Posejdon"? Docelowo zmierza na dno. Zanim jednak je osiągnie, czeka nas zabawa pod hasłem... czytaj więcej
Remake to wbrew pozorom nie lada wyzwanie dla twórców. Szczególnie gdy nowa wersja przedstawia dobrze... czytaj więcej
Zrealizowany za 160 milionów dolarów "Posejdon" Wolfganga Petersena jest remakiem słynnego filmu z... czytaj więcej