Recenzja serialu

Mistrz i Małgorzata (1988)
Maciej Wojtyszko
Władysław Kowalski
Anna Dymna

Niezwykle wierna adaptacja powieści Michaiła Bułhakowa

Przeniesienie na srebrny ekran tak wielowątkowej powieści jak "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa siłą rzeczy musi na pewnych płaszczyznach zmieniać jej zróżnicowany charakter. Nawet jeśli miniserial
Przeniesienie na srebrny ekran tak wielowątkowej powieści jak "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa siłą rzeczy musi na pewnych płaszczyznach zmieniać jej zróżnicowany charakter. Nawet jeśli miniserial jest niezwykle wierną adaptacją niemal każdej karty tej wyśmienitej książki, pozostaje to, co pomiędzy wierszami. Dzięki grze aktorskiej i scenografii pewne wątki stają się bardziej wyraźne i wyeksponowane, inne całkowicie znikają. Myślę, że nawet gdyby Woland istniał (czyż nie istnieje?), nie miałby tyle mocy, by ująć wszystko, o czym opowiedział Bułhakow, w jednym filmie.
 
Wielopłaszczyznowość "Mistrza i Małgorzaty", o której długo by pisać, każdemu pozwala znaleźć coś dla siebie, choć tym samym – jakże to przerażające – wszystkiego nie dostrzec. To czysta przyjemność czytania, którą gwarantuje nie tylko ekstraklasowy Behemot. To książka o miłości, wytrwałości i nadziei w jakże trudnych czasach, gdzie był to towar deficytowy tak samo jak zboże po stalinowskiej kolektywizacji. Wreszcie, to religijna powieść w powieści, ale taka, po której nawet ateista będzie mógł wymachiwać swoją szabelką. Najważniejsza pozostaje i tak krytyka totalitarnej Moskwy. Próba pochwycenia Szatana w komunistycznym bigosie, czyli kogoś, kto według taplających się w tymże bigosie, w ogóle nie powinien istnieć. Najbardziej szatańscy są tutaj jednak ludzie. To oni czerwońca pod stołem wziąć pozwalają, lecz dolara już nie. Cech diabolicznych nabierają pod wpływem muzyki, która jest im właśnie zagrywana. Są przecież tylko niewinnymi, bezbronnymi ofiarami.
 
Ospała i flegmatyczna Moskwa nie jest bohaterką miniserialu. Szkoda. W powieści to dostojna persona majestatycznie przyglądająca się wydarzeniom. Może to tak trochę bezczelnie zaczynać od niedoróbek, a właściwie całkowitego braku zaplecza technicznego w tak dobrym i świetnie zagranym tytule, ale trudno. Najlepszym przykładem technicznej beznadziejności jest Behemot z katastrofalnym miauczącym Zamachowskim. Przepadają więc najbardziej humorystyczne sceny: kota kulturalnie próbującego skasować bilet w tramwaju, dysputy podczas partii szachów czy strzelania z pistoletów do siódemki pik. Brak technicznych możliwości przekształcił bogatą i rozbuchaną historię w skromniejszą, kameralną, bardzo teatralną, ale przez to niezwykle klimatyczną. Znaczenie możliwości technicznych w filmach - wszak kino to również wizualna estetyka - to temat kontrowersyjny i chyba zbyt rzadko poruszany.
 
Co po za tym? Anna Dymna skryła tytułową Małgorzatę za maską utrapienia i tęsknoty na tyle, że jej relacje z diaboliczną świtą nabrały dystansu. Brak jej trochę charakterystycznej dzikości mściwej wiedźmy, a jej wyjątkowość i otwartość pozwalająca zdobyć zaufanie Wolanda w powieści tu została zastąpiona zasępieniem i zadumą. Jej decyzje są motywowane tylko i wyłącznie pragnieniem dotarcia do celu, nie są elementem ubocznej fascynacji. Szatan jest tu środkiem, nie przyjacielem i o wiele trudniej dostrzec, dlaczego Woland odwzajemnił się Małgorzacie i potraktował ją z taką pasją. Zyskała na tym metafizyka historii, duchowość, pytania o cele i koniec. Zyskał również klimat, może nie lepszy, ale bardziej osobliwy, doniosły.
 
Świetnie dobrani aktorzy, włącznie z genialnym Holoubekiem, szytym idealnie na miarę Wolanda. Doskonale dobrany Korowiow, Asasello, Hella, nawet Mistrz. Inne wyobrażenie miałem o Małgorzacie, choć zostawię subiektywne odczucia na boku. Wyśmienicie dobrani zostali również drugo- i trzecioplanowi aktorzy. I tylko ten przerażający Behemot, na którym nawet kamera jakby nie chciała się dłużej zatrzymać. Ujęcia z nim zmieniają się szybko, bo Pan Montaż świadomy jest beznadziejności sytuacji.
 
"Mistrz i Małgorzata" niesie za sobą trochę inny ładunek emocjonalny niż oryginał, a także posiada inaczej wyważone proporcje. Brzmi to jak banał. Nie będę się już zatem dłużej kompromitował i tym banałem zakończę.
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?