Recenzja filmu

Miłość w Nowym Jorku (2000)
Joan Chen
Richard Gere
Winona Ryder

Nowojorskie "Love Story"

On o niej - "jest młoda, piękna i niedługo zejdzie", ona o nim - "jesteś za stary, ale ja kolekcjonuje antyki, a w każdym razie zamierzam". Will Keane (Richard Gere) jest blisko
On o niej - "jest młoda, piękna i niedługo zejdzie", ona o nim - "jesteś za stary, ale ja kolekcjonuje antyki, a w każdym razie zamierzam". Will Keane (Richard Gere) jest blisko pięćdziesięcioletnim playboyem, zdobywcą serc niewieścich - kobiet wszelkiej proweniencji i każdego typu urody. Bogaty właściciel modnej restauracji jest w stanie zdobyć każdą przedstawicielkę płci pięknej, właściwie nie starając się o to. Kobiety wprost za nim szaleją. Keane postępuje z nimi według pewnego modelu, który pokrótce można by określić następująco - uwiedź, zdobądź (wykorzystaj?) i rzuć. W chwili gdy spotyka kolejną adoratorkę dostrzega w swojej restauracji Charlotte Fielding (Winona. Ryder), jest zachwycony jej niewinnością i urokiem osobistym. Charlotte również nie pozostaje nieporuszona, czarujący Rysio robi na niej duże wrażenie, wywołując rumieniec zawstydzenia na pięknym licu Winony. W tym momencie już wiemy jaki będzie scenariusz ich wzajemnych relacji. On uwodzi, ona przewracając oczami z ufnością w to wchodzi. Spędzają ze sobą noc, po czym przystojny restaurator uzmysławia swojej partnerce, że ich związek nie ma absolutnie żadnych szans na przetrwanie, ale tu zaskoczenie... Charlotta wyjaśnia Willowi, że rzeczywiście nie maja przyszłości, a powodem tego nie jest niechęć amanta do trwałych związków, ale śmiertelna choroba Charlotty. Postanawiają spróbować stworzyć coś razem. Oczywiście Keaneowi ciężko jest rozstać się ze starymi przyzwyczajeniami i w rezultacie po burzliwej rozmowie z Charlotte rozstają się ze sobą. Okazuje się jednak, iż w niezależnym dotychczas Willu rodzi się prawdziwa miłość. Ciągu dalszego zdradzać nie będę, w każdym razie motyw choroby (nie pomijając miłości), jest istotnym motorem postępowania głównego bohatera. Miłość, temat obecny w kinie od jego narodzin, zawsze trafiał w gusta milionów widzów na całym świecie. Podstawowym problemem bohaterów dobrego melodramatu jest niespełnienie w miłości, niedopasowanie partnerów, niemożność przezwyciężenia fatum oraz walka z samym sobą - porzucenie własnej indywidualności i niezależności w obliczu rodzących się namiętności i emocji. W filmie "Miłość w Nowym Jorku" dostajemy wszystkie komponenty stanowiące o atrakcyjności "filmu o miłości". Mamy więc dużą różnicę wieku dzielącą bohaterów, szowinistyczno-seksistowski stosunek bohatera wobec kobiet, chorobę bohaterki. Trochę dużo tych przeciwieństw, ale z tego bigosu można było zrobić niezły film. Reżyserka Joan Chen trochę jednak przesadziła. Początek filmu jest obiecujący i intrygujący, niesie jakąś tajemnicę. Jednak w momencie gdy bohaterowie "schodzą" się ze sobą ponownie, scenariusz staje się przewidywalny jak w większości hollywoodzkich produkcji. Maślane, cielęce oczy, uśmiechnięte twarze i nieuchronna tragedia w tle, to wszystko już znamy z "Love Story", czy "Con Amore". W założeniu autorki miał to być film o przemianie, emocjonalnym dojrzewaniu bohatera, rodzącym się mimo charakterologicznych różnic głębokim uczuciu. Wszystko to jest obecne, ale mniej więcej od połowy filmu traci gdzieś prawdopodobieństwo. Bardzo trudno mi było uwierzyć w przeistoczenie się Gere'a z Casanovy i playboya w czułego i oddanego partnera, a wszystko to w ciągu zaledwie kilku tygodni. Postaciom brakuje psychologicznej głębi - Winona nie jest absolutnie wiarygodna, przewraca oczami, a każde zafascynowanie oznajmia infantylnym, dziecinnym "wow". Co w takim razie ujmuje w niej tak doświadczonego uwodziciela. Czyżby magnesem była stuprocentowa niewinność i szczerość, oddanie kochanki, a może jej choroba? Trudno dociec. Niemniej jednak Will odrzuca zaloty innych kobiet. W filmie pada kwestia: "odebrałaś mnie innym kobietom. - Nie, ja Cię dla nich uratowałam". Czy wewnętrzna przemiana bohatera dokonująca się na naszych oczach może być wiarygodna? Mnie wydała się cokolwiek dziwna i nieprawdziwa. Seks, jak każde z Nas wie, jest często jedyną formą budowania interakcji między płciami, często zastępuje się nim całą złożoność związku i wzajemnych relacji, ale prowadzi to tylko do coraz głębszego izolowania i wyobcowania jednostki. Tylko znudzenie bohatera takim trybem życia i chęć odnalezienia czegoś więcej - zbudowania jakiejś wspólnej rzeczywistości pozwoliłoby widzowi uwierzyć w zadurzenie bohatera. Scenariusz, niestety, nie pozwala zaufać takiemu obrotowi sprawy. Być może nie jestem ekspertem w tym gatunku kina, wydaje mi się jednak, że sama fabuła pozostawia wiele do życzenia. Duże znaczenie dla "Miłości w Nowym Jorku" ma jego strona wizualna. Jest to niewątpliwy atut tego obrazu. Wspaniałe zdjęcia Manhattanu wczesną jesienią zrobił Changwei Gu, operator nominowany do Oscara za zdjęcia do "Żegnaj moja konkubino". Pięknie sfotografowane miasto dodaje niekłamanego uroku opowiadanej historii i bardzo często nastrój nostalgiczności i poetyckości zawdzięczamy jedynie świetnej fotografii, przy czym to plenery bardziej oddają stan ducha bohaterów niż aktorskie kreacje Gere'a i Ryder. Moim zdaniem to jest właśnie najistotniejsza zaleta tego obrazu debiutującej w roli reżyserki znanej aktorki Joan Chen. Nie jest to kino nadzwyczajnie ambitne, aczkolwiek szczególnie panie znajdą w nim coś dla siebie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones