Recenzja filmu

Fair Game (2010)
Doug Liman
Naomi Watts
Sean Penn

O obronie demokracji

Liman urządza polityczną agitkę sprowadzającą się do komunałów w stylu: władza korumpuje i dlatego obywatele muszą być czujni i cały czas patrzeć rządzącym na ręce.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego Doug Liman zdecydował się na realizację "Fair Game". Podejmując temat, znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony "musiał" skrytykować rządy Busha, bo taka jest teraz moda, z drugiej - nie mógł sobie pozwolić na krytykę amerykańskiej demokracji, bo wyalienowałby tych widzów, do których "Fair Game" zostało skierowane. Liman wybrnął z tego dylematu dość sprytnie. Tyle tylko, że zapłacił za to wysoką artystyczną cenę.

"Fair Game" opowiada o okolicznościach jednego z największych skandali z czasów prezydentury George'a Busha. Otóż tuż po inwazji na Irak jeden z byłych amerykańskich ambasadorów w artykule w gazecie wykazał, że pretekst do wojny, czyli broń masowego rażenia, to bujda na resorach. W odpowiedzi rząd postanowił zdyskredytować go i dokonał przecieku kontrolowanego, ujawniając, że żona ambasadora jest szpiegiem CIA.

O tej sprawie było swego czasu naprawdę głośno. Jej echa dotarły nawet do Polski. Historia idealnie nadaje się na film kinowy, ale jak udowadnia "Fair Game", jest jeszcze za wcześniej, by film poruszający ten temat mógł być prawdziwie wyrazisty. Liman postawił na skromną narrację, co już było błędem. Dokumentalny sposób kręcenia scen i reportażowa stylistyka sprawiają, że cała afera pozbawiona jest emocjonalnego pazura. Reżyser opowiada przejmującą osobistą tragedię, ale jednocześnie zachowuje dystans. Robi wszystko, by przekazać swoją myśl, ale nic, by zadbać o autentyczność ludzkiego doświadczenia. W ten sposób postaci grane przez Seana Penna i Naomi Watts są jedynie retorycznymi figurami, a nie żywymi ludźmi, których życie zostało rozszarpane na strzępy przez władze, którym służyli wiernie przez całe dekady. Liman jakby od niechcenia opowiada o tym, jak kochające się małżeństwo staje na krawędzi rozpadu. A już zupełnie ignoruje fakt, że dwoje głównych bohaterów żyje w świecie, w którym pragmatyzm jest ważniejszy od szlachetnych idei. Dlatego też nie powinni być zdziwieni, że rząd manipuluje faktami dla własnych korzyści. A to właśnie stanowi najciekawszy element całej tej historii. Ambasador Wilson i jego żona nie są krystalicznymi postaciami. Żaden polityk ani szpieg nie jest. Co innego jednak, kiedy w imię pragmatyzmu ktoś inny zostaje poświęcony, co innego, kiedy nagle samemu zostaje się kozłem ofiarnym.

Jednak ten dylemat reżysera w ogóle nie interesuje. Liman urządza polityczną agitkę sprowadzającą się do komunałów w stylu: władza korumpuje i dlatego obywatele muszą być czujni i cały czas patrzeć rządzącym na ręce. Zamiast ślepo przyjmować to, co im władza mówi, powinni zadawać pytania, domagać się szczegółów. Lekcja rzecz jasna warta powtarzania, ale w filmie fabularnym powinna być podana inaczej. Szkoda, że Liman zrezygnował z opowiadania historii na rzecz wykładu o obronie demokratycznych mechanizmów amerykańskiej państwowości. Szkoda też aktorów, którzy wypowiadają sztuczne kwestie, udają puste emocje i wygłaszają przemówienia. Nie taka powinna być ich rola. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że kiedy od wydarzeń z początku XXI wieku minie więcej czasu, twórcy będą mogli odważniej wziąć się do opowiadania i analizowania tych zjawisk.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones