Recenzja filmu

Pół serio (2000)
Tomasz Konecki
Rafał Królikowski
Edyta Olszówka

O trzech takich co kręcili

Co robić, kiedy chce się nakręcić film, a producenci nie wykazują najmniejszej chęci do współpracy? Można... zrobić film o tym, że chce się nakręcić film, a producenci nie wykazują najmniejszej
Co robić, kiedy chce się nakręcić film, a producenci nie wykazują najmniejszej chęci do współpracy? Można... zrobić film o tym, że chce się nakręcić film, a producenci nie wykazują najmniejszej chęci do współpracy! Trzej filmowcy: reżyser Tomasz Konecki, scenarzysta Andrzej Saramonowicz i operator Tomasz Madejski, tak właśnie postąpili - postanowili opowiedzieć swoją historię. Jednak losy trójki młodych twórców, którzy usiłują znaleźć wspólny język z kapryśnym producentem, stanowią jedynie klamrę spinającą całą komedię "Pół serio". Na resztę fabuły składają się etiudy ukazujące ich pomysły na kolejne kinowe produkcje. Producent (Krzysztof Stelmaszyk) odrzuca pierwotny projekt "Romea i Julii na emeryturze", ale wydaje się być zainteresowany współpracą z młodymi artystami. Niestety, cały czas zmienia zdanie i domaga się coraz to innych pomysłów. Na początek mamy więc próbkę kina feministycznego - trzy studentki medycyny wynajmują chłopaka z agencji towarzyskiej. Drugi projekt to powtórka z Bergmana, czyli historia pluszowego misia, który brutalnie wkracza w życie skandynawskiej rodziny. Egzystencjalne problemy Luke`a Skywalkera w obliczu zagłady i niezbyt udany seks księżniczki Lei z C3PO stanowią z kolei temat metafizycznej wersji "Gwiezdnych wojen". Autorzy szargają nie tylko świętości kinowe. Na tapetę trafia historia wiejskiego ekonoma, Fryderyka Chopina, któremu słoń na ucho nadepnął. Czy to ten sam Frycek? W "Pół serio" rozwiązana zostaje także zagadka "Procesu" Kafki - jego bohatera prześladowano za niechęć do tandetnych programów telewizyjnych! Filmowcy nie unikali bolesnych tematów z współczesnej historii Polski. Zajęli się ciężką dolą zomowców, którzy, mimo że dostawali odcisków, dzielnie wypełniali patriotyczny obowiązek. Opisali też postać tragiczną - studenta, który dla zdobycia paszportu gotów jest na współpracę z bezpieką w dziedzinie stylistyki i poprawności gramatycznej raportów. Wreszcie, kiedy brak już pomysłów, wraca temat "Romea i Julii", lecz w formie, która zaskoczy samych pomysłodawców. Nawet żelazny repertuar Szekspira trzeba dostosować do wymogów oglądalności. Scenarzysta musiał w sobie nosić zapiekły żal do wszystkich producentów tego świata. Jeśli choć mizerny procent z postaci granej przez Krzysztofa Stelmaszyka jest prawdziwy, to jak, do licha, udaje się nakręcić coś sensownego?! Chyba tylko w sposób, w który powstała komedia "Pół serio" - przypadkiem. Na początku narodziła się idea nietypowej audycji telewizyjnej. W ramach publicystycznego programu o tematyce kulturalnej miały być emitowane scenki fabularne z udziałem aktorów, które z humorem komentowałyby wybrany temat - np. "polskie produkcje niezależne", "kino kobiece" etc. Pomysł chwycił, lecz program ukazywał się nieregularnie i w każdej chwili mógł zostać zdjęty z anteny. Jego realizatorzy postanowili więc, równocześnie z odcinkami telewizyjnymi, tworzyć pełnometrażowy film fabularny. Twórcom udało się dokonać rzeczy niemożliwej: za pieniądze Telewizji Polskiej stworzyli film, jaki śmiało można zaliczyć do kina niezależnego. Na dodatek, w ciągu ośmiu dni zdjęciowych nakręcili materiał, który po montażu i obróbce - czyli po awansowaniu do rangi filmu kinowego - zgarnął najwięcej nagród na XXV Festiwalu Filmowym w Gdyni 2000: dla najlepszej komedii, dla najlepszych aktorów komediowych (Rafał Królikowski i Edyta Olszówka), za montaż oraz Nagrodę Specjalną Jury dla trzech twórców. Hasło reklamujące film: "komedia tylko dla inteligentnych" wydaje się nieco pretensjonalne, ale nie sposób mu zaprzeczyć. Rzeczywiście, aby w pełni docenić humor twórców, trzeba choć trochę znać się na literaturze i mieć ogólne pojęcie o gatunkach filmowych - wtedy jest jeszcze śmieszniej. Często mówi się, że autorzy filmów bawią się konwencjami i szermują cytatami ze znanych obrazów. Cóż, większość tego typu zabiegów w poprzednich produkcjach to mały Pikuś w porównaniu z "Pół serio". Scenarzysta udowodnił, że ma poczucie humoru, a aktorzy, że potrafią je przekazać widzom. Postacie Królikowskiego i Olszówki wybijają się na pierwszy plan, lecz reszta dzielnie im sekunduje: zarówno Maria Seweryn (przede wszystkim w roli księżniczki Lei), jak i aktorzy warszawskiego Teatru Montownia. Aktorzy musieli wcielać się w różnych bohaterów - często jednego dnia kręcono kilka etiud, co nie ułatwiało im zadania. Fajne pomysły, nie dość, że dobrze zagrane, zostały jeszcze ciekawie sfilmowane - szczególnie fragmenty "Bergmana", "Kafki" i "Chopina". Całość uzupełnia niezła muzyka. No dobrze, przyjrzyjmy się teraz słabym stronom filmu. [Jasne, ten cholerny Pawłowski znowu musi się czepiać ! - Co robić, taka moja parszywa rola.] Warstwę wizualną trochę psuje fakt, że poszczególne etiudy robiono dla telewizji i do tego w wielkim pośpiechu - ale to szczegół. Zważywszy fakt, za jakie pieniądze oraz w jak krótkim tempie wszystko nakręcono, należałoby raczej twórców pochwalić. A może po prostu z wrażenia zaparowały mi okulary? Wyjątkowo złośliwy krytyk mógłby czepiać się teatralnej gry (deklamacje) w paru momentach na początku, ale to jeszcze mniej istotny szczegół. Poza tym, czy ktoś tu chciałby być złośliwy? Ja nie - więc nie ma o czym mówić. Największym... nie, nie błędem!... największą sprzecznością w filmie jest natomiast forma krytyki płaskich telewizyjnych programów, przede wszystkim sitcomów. Twórcy jeżdżą sobie po nich, jak po łysej kobyle w tę i nazad, ale sami proponują nam... coś w rodzaju komediowego serialu, tyle że w kinie, w jednym kawałku. Krótkie, nie powiązane ze sobą sekwencje, pełne gagów oraz zabawnych dialogów przypominają właśnie sitcom - oczywiście ten inteligentny i naprawdę śmieszny (takie również istnieją). I tu leży pies pogrzebany. Można by zarzucić twórcom pójście na łatwiznę - o wiele prościej jest nakręcić po jednej scenie z każdego pomysłu na film, niż któryś projekt dopracowywać. Można... tyle że to by już naprawdę było czepianie się. Nie oczekujcie zatem zwartej, "porządnej" kinowej opowieści, tylko nastawcie się na swego rodzaju kabaret, a wyjdziecie z kina płacząc rzewnymi łzami - po pierwsze ze śmiechu; po drugie z żalu, że film już się skończył. A najlepiej nie wierzcie moim słowom, tylko sami sprawdźcie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones