Recenzja filmu

Dwunastu gniewnych ludzi (1957)
Seweryn Nowicki
Sidney Lumet
Martin Balsam
John Fiedler

Obowiązkowy dla kinomaniaka!

"Dwunastu gniewnych ludzi" to amerykański dramat sądowy z 1957 roku na podstawie powstałego 2 lata wcześniej teatralnego przedstawienia telewizyjnego Reginalda Rose'a (napisał on także
"Dwunastu gniewnych ludzi" to amerykański dramat sądowy z 1957 roku na podstawie powstałego 2 lata wcześniej teatralnego przedstawienia telewizyjnego Reginalda Rose'a (napisał on także scenariusz do wersji kinowej). Za całokształt odpowiadał Sidney Lumet, znany wówczas z reżyserii seriali telewizyjnych i sztuk broadwayowskich. Dla obu panów był to debiut kinowy, dlatego znalezienie funduszy filmowych okazało się niemałym problemem. Na szczęście, projektem zainteresował się słynny aktor westernowy, Henry Fonda, proponując pomoc finansową i współudział w realizacji, oraz przyjmując rolę jednego z przysięgłych. Ostatecznie budżet wyniósł 350 tysięcy dolarów, a cały film kręcono 15 dni. Tak powstało dzieło określane dziś mianem jednego z najważniejszych w historii kinematografii, tuż obok "Obywatela Kane'a" czy "Casablanki".

Obraz rozpoczynamy w momencie, gdy kończy się proces sądowy. Tytułowych dwunastu przysięgłych odchodzi do sali obrad, aby zadecydować o winie osiemnastoletniego Latynosa ze slumsów, oskarżonego o zabójstwo ojca. Wyrok zadecyduje o karze śmierci. Jest upalne popołudnie, więc każdy chce jak najszybciej zakończyć głosowanie i wrócić do domu. Dla większości sprawa jest prosta - chłopak zadźgał ojca nożem, dlatego zasługuję na stracenie. Jednak przysięgły nr 8 (Henry Fonda) ma wątpliwości co do słuszności dowodów. Chce rozpatrzyć sprawę wnikliwiej, twierdząc, że kwestii morderstwa nie można rozstrzygnąć w 5 minut. Rozpoczyna się więc burzliwa dyskusja w dusznym pokoju i coraz gęstszej atmosferze.

"Dwunastu gniewnych ludzi" to utwór oryginalny. Niemal cały czas, za wyjątkiem 3 minut, dzieje się w jednym, ciasnym pokoju. Reżyser opracował specyficzny sposób filmowania dla dopełnienia nastroju pomieszczenia. Na początku wszystko jest kręcone szerokokątnym obiektywem z poziomu wzroku, lecz w czasie filmu stopniowo wprowadza się ujęcia z dłuższym obiektywem, kręcąc sceny od dołu. Według Sidneya Lumeta miało to sprawiać klaustrofobiczne wrażenie. Jest to także rzadki przypadek dramatu sądowego, gdzie opowiada się historię "zakulisową", nie procesu, jak to zwykle bywa, ale ostatecznej decyzji wyroku. 

Historia ukazuję bardzo aktualne problemy społeczeństwa. Jednym z ważniejszych jest zbyt pochopne ocenianie innych. Przerażającą, a przy tym skłaniająca do refleksji, jest łatwość z jaką zmienia się opinia jurorów. Dowody, które wydawały się niezbywalne, zostają łatwo obalone, jednak przez wygodę i uprzedzenia nikogo wcześniej nie zastanawiała ich słuszność. Z drugiej strony, nad przysięgłymi ciąży możliwość omyłkowego wypuszczenia zbrodniarza. Lecz, jak słusznie zauważa numer 8, aby skazać człowieka na śmierć, potrzebne są niezaprzeczalne dowody.

Równie ciekawe co sprawa morderstwa okazują się sprzeczki bohaterów. Początkowa niechęć i zrezygnowanie ławników zamienia się w ożywioną dysputę, wręcz wojnę nerwów, w którym słowa mogą być najostrzejszą bronią. Duszna atmosfera pokoju z zepsutą klimatyzacją udziela się wszystkim, uzyskując w pewnym momencie apogeum. Bohaterzy, nie znający imion pozostałych członków posiedzenia, odkrywają o sobie więcej, niż chcieliby. Wszystko to sprawia, że film wciąga widza od początku do końca.

Aktorsko utwór jest bliski ideału. Każda z postaci świetnie oddaje jej charakter. Kwestie scenariusza wypowiadane są tak perfekcyjnie, że można by jedynie słuchać filmu, bez patrzenia w ekran. Oczywiście utraciłoby się przy tym równie dobrą grę niewerbalną. Jurorzy co chwilę pocierają spocone czoło, drapią po nosie, odchodzą od stołu, nerwowo przechadzają po ciasnym pokoju, wyglądają przez okno, itd. Te wszystkie detale dopełniają film, ukazując zniecierpliwienie obradujących. Nie wymienię wszystkich aktorów, ponieważ uważam, że lepiej samemu ich obejrzeć i ocenić. Wyróżnię jednak Lee J. Cobba jako przysięgłego z numerem trzy, który uparcie wierzy w winę chłopaka, kierując się poniekąd własnymi pobudkami. Warto też wspomnieć, że aktorzy grający ławników dziewięć i jedenaście (Joseph Sweeney, George Voskovec) zagrali też w oryginalnej, telewizyjnej wersji.

Podsumowując, "Dwunastu gniewnych ludzi" to, według mnie, filmowe arcydzieło, jedno z najlepszych, jakie kiedykolwiek powstało. O jego statusie może świadczyć fakt, że biblioteka Kongresu w 2007 roku umieściła go na liście amerykańskiego dziedzictwa filmowego, jako film ważny pod względem kulturalnym, historycznym i estetycznym. A jest to tylko jedno z wielu wyróżnień, które otrzymało to dzieło. Bez wątpienia tytuł ten jest obowiązkowy dla każdego konesera X muzy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oto jeden z lepszych obrazów, jakie spłodziło światowe kino. Pomimo że od premiery minęło ponad... czytaj więcej
Duszny dzień, niewielka sala z zepsutą klimatyzacją i dwunastu chłopa, którzy gadają, gadają, pocą się i... czytaj więcej
"Dwunastu gniewnych ludzi" w reżyserii Sidneya Lumeta to film, o którym trudno pisać w chłodnym tonie. To... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones