Recenzja filmu

Czarny (2008)
Dominik Matwiejczyk
Michał Żurawski
Maria Niklińska

Off we go!

Zwykle polscy reżyserzy niezależni sprawiają wrażenie, jakby wiedzę o kinie czerpali z gwiazd. Zamiast oglądać filmy, zaglądają w siebie. Matwiejczyk filmów obejrzał sporo, ale nie bardzo wie, co
Jeszcze nie tak dawno pytanie o formę braci Matwiejczyków było pytaniem o kondycję całego polskiego kina niezależnego. Dziś jednak reżyserzy, nie bez przyczyny traktowani jak monolit, pozostają raczej kimś na wzór "wiecznych offowców". Coś tam się dzieje w ich głowach, coś ich uwiera, boli, dręczy. Próbują coś przetrawić, o czymś opowiedzieć i dotrzeć z tym do widza. Jednak uwięzieni w przestarzałej formule realizacyjnej, nie rozwijają się, nie idą do przodu z językiem. Zaś kino to przede wszystkim język.

W "Czarnym" odzywają się echa poprzednich filmów Dominika Matwiejczyka, "Ugoru" i "Rzeźni nr 1", w których dochodziło do rozliczenia z polską prowincją. Oto tytułowy "Czarny" powraca do rodzinnej wsi, by z dala od wielkomiejskiego zgiełku dokończyć pracę doktorską. Na miejscu czeka na niego moc wrażeń. Gwiazdą wieczoru jest dziewczyna podająca się za jego przyrodnią siostrę. Grube krechy pod oczami, szatańska biblia pod pachą, chmurne myśli pod czaszką. Do zakochania jeden krok?   

Zwykle polscy reżyserzy niezależni sprawiają wrażenie, jakby wiedzę o kinie czerpali z gwiazd. Zamiast oglądać filmy, zaglądają w siebie. Matwiejczyk filmów obejrzał sporo, ale nie bardzo wie, co z tym kapitałem intelektualnym zrobić. Aranżując kolejne sceny na zasadzie "jakoś to będzie", kliszę przykrywa kliszą. Każda scena sprawia wrażenie gdzieś podpatrzonej i nieudolnie skopiowanej, większość postaci przypomina uszkodzone awatary bohaterów amerykańskiego kina niezależnego. Artyście nie pomaga fakt, że w scenariuszu znalazło się miejsce na wszystko: kazirodztwo i satanizm, parafianki na klęczkach i kościół z rozpiętym rozporkiem, egzorcyzmy i "zupę za słoną". Ostentacyjna antykatolickość utworu byłaby nawet zabawna, gdyby twórca nie próbował sprzedawać jej z tak pokerową miną. Zaś smaganie bacikiem hipokryzji, naszej narodowej przywary, jest już po prostu nudne.

Postać Kani, grana przez szarżującego Mateusza Damięckiego, uwypukla jeszcze jeden problem Matwiejczyka. No bo przecież trzeba jakoś pokazać, żeśmy się na planie świetnie bawili. Że był niezły fun, jak na początku, za czasów "Krwi z nosa". Trzeba wziąć to wszystko w nawias i w którymś momencie mrugnąć: "spokojnie, to tylko off". A ja bym wolał, żeby Dominik Matwiejczyk przestał mrugać. Po tylu latach czas wreszcie otworzyć oczy.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones