Recenzja filmu

Wielka ucieczka (1963)
John Sturges
Steve McQueen
James Garner

Oficerski obowiązek

Co może robić grupa alianckich lotników zamknięta w niemieckim obozie jenieckim? Oczywiście planować i przeprowadzać kolejne ucieczki, to przecież obowiązek każdego oficera, który w niewoli
Co może robić grupa alianckich lotników zamknięta w niemieckim obozie jenieckim? Oczywiście planować i przeprowadzać kolejne ucieczki, to przecież obowiązek każdego oficera, który w niewoli powinien się naprzykrzać wrogowi jak tylko potrafi. Te słowa nie raz usłyszymy z ust krnąbrnych bohaterów filmu Johna Sturgesa.

"Wielka ucieczka" miała swoją premierę w roku 1963, czyli w okresie rozkwitu westernu. To w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia swoją premierę miały jedne z największych klasyków tego gatunku takie, jak "Siedmiu wspaniałych" czy "El Dorado". Wspominam o tym dlatego, że Sturges ewidentnie inspiruje się westernem, wprowadzając różne jego elementy do "Wielkiej ucieczki".

Mamy tutaj tak klasyczny dla westernu podział na dobrych i złych. Główni protagoniści wykreowani są na westernową modłę bohaterskiego, silnego mężczyzny prosto z Dzikiego Zachodu. Nawet obsada filmu przypomina o westernie. Wystarczyło by zamienić mundury Niemców na indiańskie stroje plemienne, a mundury alianckich pilotów, w których wcieliły się takie ikony westernu jak Charles Bronson czy James Coburn, na kowbojskie dżinsowe spodnie, ostrogi i czarny kapelusz. 

Te klasyczne elementy kina tamtych lat nadają filmowi klimatu, ale równocześnie lekko odrzucają od siebie swoją naiwnością i dziwną groteską, której przykładem może być klasyczna, sympatyczna muzyka rodem z przygodowych bajek, towarzysząca scenom ewidentnie tragicznym. Rozumiem, że jest to film przygodowy i w takiej konwencji był robiony, ale bez przesady. Fabuła oparta jest na faktach, i to raczej brutalnych, przez co autor mógłby choć w niektórych momentach powstrzymać się od tworzenia na siłę przyjemnego klimatu. 

Poza tym film ogląda się przyjemnie i seans specjalnie się nie dłuży, co jest sukcesem reżysera, zważywszy na to, że trwa prawie trzy godziny. Steve McQueen w tak typowej dla siebie roli nieposłusznego, upartego i lekko egoistycznego buntownika, który z uśmiechem na twarzy maszeruje na odbycie kolejnej kary w karcerze za kolejną próbę ucieczki sprawdza się bardzo dobrze. W drugiej połowie filmu zaczynają się rozgrywać kluczowe sceny i napięcie zaczyna powoli rosnąć. Szczególnie jeśli nie zna się faktów, na jakich opiera się ten film, zakończenie może zaskoczyć. Jest to jedna z największych zalet tego filmu, który wybija go ponad inne produkcje swojego okresu i pozwala nam nawet dziś, 50 lat po swojej premierze, oglądać go z zaciekawieniem. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones