Recenzja filmu

Wielki Liberace (2013)
Steven Soderbergh
Michael Douglas
Matt Damon

Osobowość wynajmę

Występy w czarnym smokingu, przy czarnym fortepianie i na czarnej scenie dla niektórych są nie tylko nudne, ale i niemożliwe do zaakceptowania. Dlatego też Liberace (Wladziu Valentino Liberace
Występy w czarnym smokingu, przy czarnym fortepianie i na czarnej scenie dla niektórych są nie tylko nudne, ale i niemożliwe do zaakceptowania. Dlatego też Liberace (Wladziu Valentino Liberace – ojciec Włoch, matka Polka.) jeden z najbardziej prominentnych i najbogatszych artystów scenicznych lat 50.-70. postanowił zmienić ten image, obracając go o 180 stopni. Blichtr, kicz, koloryt, przepych, błysk diamentów i pompatyczność strojów stanowiły znak rozpoznawczy tego wielce popularnego pianisty i piosenkarza. To, co na występach scenicznych i w telewizyjnych wywiadach widać na pierwszy rzut oka, okazuje się świecą dymną, zaślepiającą w Liberace to, co dla szerszej publiczności niedostępne, a mianowicie jego homoseksualne upodobania.

Ogromny przepych i nowobogacki styl życia Liberace dosłownie wgniata widza w fotel. Grający Liberace Michael Douglas, niedawno trudzący się zresztą z ciężką chorobą, wraca na ekran w wielkim stylu. Wykreowana przez niego postać obrzydliwie bogatego homoseksualisty i scenicznego komika-piosenkarza sprawia wrażenie nad wyraz realistycznej i wiarygodnej. Douglas dopracował tu grę aktorską do perfekcji, umiejętnie wpisując się w klimat wariactwa i kiczu lat 70. i tak jak on, również pozostałe postaci w filmie prezentują odpowiedni poziom groteski i absurdu co oświetlone do granic możliwości Las Vegas.

Akcja filmu skupia się na jego kilkuletnim okresie życia, w którym to poznaje Scotta Thorsona (Matt Damon). Bierze go pod swoje skrzydła i wprowadza w świat luksusu, na rzecz którego Scott będzie w stanie poświęcić nawet własną osobowość. Wpierw pojawia się typowe dla początkującego związku zauroczenie, które w następstwie przeradza się zabawę nową "zdobyczą" niczym dawno upragniona zabawką. Liberace swoją elokwencją i czułością owija Scotta wokół palca i obiecując mu świetlaną przyszłość w morzu bogactwa nieuchronnie doprowadza do eskalacji emocji i wybuchu wielkiej miłości.
 
Zatracenie się w związku będzie miało srogie dla Scotta skutki. Kompletnie tracąc dla Liberace głowę i coraz bardziej wsiąkając w fortunę, Scott staje się ofiarą swoich namiętności. Scena, w której daje się przekonać do operacji plastycznej twarzy, po to, aby stać się podobnym do Liberace, stanowi kwintesencję poświęcenia się "dla sprawy". Kolejny etap rozwoju związku to już chęć zaadoptowania Scotta przez Liberace, z ciągłą chęcią utrzymywania z nim intymnych stosunków – co jak się okazuje, w stanie Nevada nie jest zabronione. Groteskowość i absurdalność tych poczynań wynika jednak z czystej chęci współżycia z drugim człowiekiem i układania sobie z nim życia, nawet jeśli dla zwykłego śmiertelnika takie sytuacje wydają cię być abominacją i umysłowym skrzywieniem. Kandelabr na błyszczącym fortepianie, tak jak uśmiech Liberace, promienieje blaskiem, a publiki nie można karmić smutkiem, nawet jeśli w prywatnym życiu nie wszystko się układa.

Reżyser Steven Soderbergh prowadzi akcję w sposób stonowany, spokojny, oddając hołd aktorskim umiejętnością i poza rozbuchaną do niemożliwości scenografią skupia uwagę widza głównie na prosto przedstawionym fragmencie biografii Liberace i jego homoseksualizmie, który skrzętnie przed opinią publiczną ukrywał. Nie kombinuje z chronologią, nie stara się w żaden sposób zjechać z prostych torów, prowadząc narrację od A do B, czyli od poznania się obu panów do ostatecznej rozłąki. Jedyny, poważniejszy zgrzyt, to chwilami nierównomierne rozłożenie sił pomiędzy motywem samotnego bogacza, starającego się ułożyć sobie życie z nowym partnerem, a motywem zatracającego się w związku Scottem, który uparcie i naiwnie myśli, że miłość obojga przetrwa wszelkie przeciwności losu.

Reżyser w wywiadach często powtarzał, że będzie to jego ostatni film. Jeśli te potwierdzenia okażą się prawdziwe, to trzeba przyznać, że "Behind the Candelabra" stanowić będzie nad wyraz kolorystyczne i zabawne zwieńczenie reżyserskiej kariery Stevena, na które z pewnością warto zwrócić uwagę.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Steven Soderbergh filmem "Behind the Candelabra" żegna się z kinem. A przynajmniej tak mówi. I... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones