Recenzja filmu

Dziewczyna z ekstraklasy (2010)
Jim Field Smith
Jay Baruchel
Alice Eve

Piękna i bestia

Komedia Smitha nie jest może karnawałem nieustającego dowcipu - zdarzają się dłużyzny i przestoje - jest jednak kilka scen, które rozśmieszą nawet największego ponuraka.
Lato. Dla wielu jest to najgorsza pora roku. Natężenie kompleksów osiąga poziom maksymalny. Wyjście na plażę w kostiumie kąpielowym to koszmar, który prześladuje we śnie i na jawie, wzmacniany dodatkowo reklamami środków dietetycznych w telewizji. Na szczęście jest kino, gdzie można usłyszeć, że nie liczy się wygląd, ważne jest tylko to, co sobą reprezentujesz.  I właśnie takim pokrzepiającym obrazem jest komedia Jima Fielda Smitha "Dziewczyna z ekstraklasy".

Kirk (Jay Baruchel) to pracownik ochrony na lotnisku w Pittsburghu. Pewnego dnia los (przy dużym udziale szefa idioty) sprawia, że w jego ręce trafia komórka niezwykle atrakcyjnej Molly (Alice Eve). Oczywiście oddaje ją, a to prowadzi do kolejnego spotkania, potem jest rozmowa, dobra zabawa i nim się obejrzą, już  prawie są w związku. I żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie kompleksy Kirka. Chłopak ma pełną świadomość, że nie jest superprzystojniakiem. Nie może zatem zrozumieć, dlaczego Molly z nim jest. Niepewny siebie oczekuje, że dziewczyna go rzuci. Bogaty w mądrość zdobytą od znajomych nie zauważa, że nieatrakcyjność wcale nie pozbawia go szansy na udany związek. Koniec końców to brak wiary w siebie sprawi, że jego przyszłość z Molly stanie pod znakiem zapytania.

"Dziewczyna z ekstraklasy" to sympatyczna komedyjka o tym, by chwytać dzień i nadmiernie nie analizować każdej chwili. Zamiast spodziewać się najgorszego i tworzyć samospełniające się proroctwa, lepiej dać się ponieść chwili, bo prawdziwe uczucie jest ślepe na powierzchowne piękno, bo liczy się tylko bogactwo duszy. Oczywiście nikt tak naprawdę nie wierzy w te podtrzymujące na duchu komunały. Nawet sami twórcy, którzy w głównej roli obsadzili Baruchela. Może nie jest on wzorem klasycznego piękna, ale do prawdziwego Quasimodo dużo mu brakuje. Przymykamy jednak na ten fakt oko, udajemy, że wierzymy, że przesłanie filmu do nas trafia, a wszystko dlatego, że całe jego opakowanie jest atrakcyjne. Zupełnie jak z lodami czekoladowymi: problemów nie rozwiązują, a przecież są uniwersalnym środkiem antydepresyjnym.

Komedia Smitha nie jest może karnawałem nieustającego dowcipu - zdarzają się dłużyzny i przestoje - jest jednak kilka scen, które rozśmieszą nawet największego ponuraka. Doskonale sprawdza się Jay Baruchel. Ci, którzy widzieli "Wpadkę" czy "Jaja w tropikach", zdołali się już o tym przekonać, choć tam nie miał jeszcze okazji w pełni się wykazać, grał bowiem tylko drugie skrzypce (co jest zawsze prostszą sprawą). Tym razem to na nim opiera się cały film. Baruchel nie jest jednak sam i może liczyć na wsparcie ze strony całej obsady. Większość z aktorów jest tak dobra, iż pozostaje jedynie żałować, że w zasadzie każdy z nich otrzymał zaledwie po jednej zabawnej scenie (jak Patty w samolocie czy wygolony Jack). Resztę czasu spędzają niestety w tle - zapełniają kadr i czasem dają pretekst do rozwoju akcji. Końcowym rezultatem jest jednak całkiem sympatyczny i śmieszny filmik, więc nie ma co się zastanawiać, co by było, gdyby.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones