Recenzja filmu

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (2014)
Peter Jackson
Piotr Kozłowski
Martin Freeman
Ian McKellen

Piękno i pustka

W tym roku Peter Jackson po raz ostatni zabiera nas do magicznego świata tolkienowskiego Śródziemia, fundując przy tym wycieczkę po dobrze znanych nam krajobrazach podnóża Samotnej Góry, ale
W tym roku Peter Jackson po raz ostatni zabiera nas do magicznego świata tolkienowskiego Śródziemia, fundując przy tym wycieczkę po dobrze znanych nam krajobrazach podnóża Samotnej Góry, ale co najważniejsze - tytułową "Bitwę Pięciu Armii". Do jak niebotycznych rozmiarów udało się Jacksonowi rozdmuchać niewielkiego "Hobbita", chyba nie muszę nikomu przypominać.

W odróżnieniu od "Władcy Pierścieni" "Niezwykła podróż" oferowała nieco inne, lżejsze spojrzenie na tolkienowskie uniwersum, gdzie bardziej niż poprzednio zwracano uwagę na codzienność i naturę otaczającego świata. Jeśli taki był pomysł na część pierwszą, to sprawdziło się to nieźle, ale jeśli Jackson liczył, że może pociągnąć w ten sposób trzy filmy, no cóż, stanowczo się przeliczył, szczególnie w przypadku ostatniej części. Treść ostatniego rozdziału filmowej trylogii w swoim książkowym odpowiedniku nie zajmuje nawet jednej szóstej powieści. Trzeba było nie lada gracji i wdzięku, przede wszystkim pomysłu, by w miarę sensownie wypełnić filmową kliszę, bo trzeciego "Hobbita" można streścić w zasadzie w kilku linijkach tekstu.



Dzięki zorientowaniu fabuły na tytułową bitwę film został rozciągnięty do tak niepojętych rozmiarów, że miejscami przypomina poprzetykany wątkami romantyczno-moralizatorskimi obraz katastroficzny. Od pierwszej do ostatniej minuty cegły walą się na głowy mieszkańców niewielkiej ludzkiej osady. Tylko jak długo można pokazywać cierpiące tłumy i rozpadające się budynki? Sceny nacechowane zabójczą dawką moralizatorstwa służą tu za zwyczajną zapchaj dziurę. Ileż jeszcze musimy patrzeć na Thorina opętanego rządzą bogactwa? Sam fakt jest oczywiście logicznie uzasadniony, ale Jackson znów bezsensownie rozbija ten wątek na pierwiastki. Dopiero teraz wychodzą wszystkie mankamenty podziału "Hobbita" na trzy części. "Bitwa Pięciu Armii" cierpi na wewnętrzną pustotę scenariusza owiniętą grubą warstwą efekciarskiej akcji.

U stóp Samotnej Góry dzieje się wiele, żeby nie powiedzieć: zbyt wiele. Film jest wręcz przesycony scenami walki, zwłaszcza w drugiej połowie. W odróżnieniu od nowego "Hobbita" "Powrót króla" bronił się w sposób naturalny wielowątkowością i fabularnym złożeniem treści, odpowiednio hamującej i podkręcającej tempo. W "Bitwie Pięciu Armii" zwyczajnie tego zabrakło. Obraz wypełniono po brzegi efekciarstwem bijącym "Władcę Pierścieni" na głowę. Nasz ulubiony elfi łucznik daje wyraźnie do zrozumienia, że oblężenie Minas Tirith czy obrona Helmowego Jaru to był (czy raczej będzie) "spacer po parku". Teraz, z niemal boską mocą i wdziękiem, Legolas odprawia orków w zaświaty, odbijając się przy tym od spadających cegieł.



Czy "Bitwa Pięciu Armii" notuje w końcu jakieś plusy? Na szczęście w filmie można znaleźć również coś pozytywnego. Dzięki książkowemu pierwowzorowi Jackson miał okazję obok znanych już elfów, ludzi, a także orków, postawić na placu boju zacnie prezentującą się armię krasnoludów ze znakomicie ucharakteryzowanym Dainem na czele. Koniec końców trzeba również przyznać, że pod względem wizualnym "Hobbit" jak zachwycał, tak nadal zachwyca swoją baśniowością, wciąż pozostając wizualną ucztą dla oczu. Film ogląda się stosunkowo dobrze, nawet mimo kilku scen wywołujących tak zwane "face palm". Przez wszystkie części "Hobbita" Jackson konsekwentnie realizował autorską linię prequela "Władca Pierścieni", czemu służyło rozwijanie mrocznego wątku Gandalfa, który osiąga tu swoje apogeum. Reżyser nie odciął się jednak całkowicie od żartobliwego tonu, o którym daje znać w kilku miejscach, co niewątpliwie zaliczyć należy na plus.

 

Podział "Hobbita" na trzy części musiał w końcu zebrać swoje żniwo. Dziś wiadomo na pewno, że lepiej byłoby, gdyby świat ujrzały dwa filmy zamiast trzech, wówczas żaden z obrazów nie straciłby na intensywności. Przez cały seans miałem wrażenie, że "Bitwa Pięciu Armii", którą oglądam w kinie, jest w zasadzie przedłużającą się wersją reżyserską, choć i tak twórcy wyszli z tego wszystkiego stosunkowo "obronną ręką". Film można by spokojnie skrócić co najmniej o jedną trzecią, niewiele przy tym tracąc. Obejrzeć na pewno jednak warto, choćby po to, by po raz ostatni uchylić drzwi sali kinowej do tolkienowskiego świata Śródziemia.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie wiem, ile fajkowego ziela wypalił i grzybków Radagasta zjadł Peter Jackson, ale wyraźnie... czytaj więcej
Kolejna kinowa trylogia osadzona w Śródziemiu dobiegła końca. Można sarkać na oba poprzednie Hobbity, ale... czytaj więcej
Tej zimy Peter Jackson po raz ostatni zaprasza nas do wykreowanego według jego wizji Śródziemia. W... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones