Recenzja filmu

Autor widmo (2010)
Roman Polański
Ewan McGregor
Pierce Brosnan

Pisarz to ma klawe życie

Prawie każda recenzja "Autora Widmo", jaką dane mi było czytać, zaczynała się od wyjaśnienia, co to takiego ten tytułowy ghost writer. Podejrzewam, że w takim razie wszyscy już to wiedzą,
Prawie każda recenzja "Autora Widmo", jaką dane mi było czytać, zaczynała się od wyjaśnienia, co to takiego ten tytułowy ghost writer. Podejrzewam, że w takim razie wszyscy już to wiedzą, niemniej i tak wyjaśnię. Kiedy ktoś sławny chce napisać książkę, dajmy na to autobiografię, musiałby poświęcić na pisanie mnóstwo czasu. Załóżmy, że pierwszy draft powstanie w dwa, może trzy tygodnie. Ale potem wypadałoby sprawdzić choć kilka źródeł, ostatecznie pamięć bywa zawodna. Później następuje ukochana część pracy każdego pisarza, czyli redagowanie tekstu. Nieskończone czytanie i poprawianie, łapanie błędów, znajdowanie nowych, powstałych wskutek wyłapywania, zapisywanie kolejnych wersji pliku, kasowanie całych akapitów i stron, pisanie innych, kontrolowanie licznika znaków, aż w końcu człowiek zaczyna pałać nienawiścią do własnego tekstu i klawiatury, do tego nieustanne użeranie się z redaktorem z wydawnictwa, a deadline jest coraz bliżej... To wszystko trwa czasem cholernie długo. A taki sławny osobnik jest zbyt zajęty byciem sławnym, inkasowaniem olbrzymich wpłat na konto, wciąganiem kokainy, obmacywaniem króliczków Playboya, jeżdżeniem ferrari... Więc zatrudnia pisarzynę, żeby odwalił za niego harówkę. Normalna sprawa: masz zapchaną rurę w łazience, dzwonisz po hydraulika. Zbliża się deadline, a autobiografia to na razie tylko pusty folder w "Moich dokumentach" – wynajmujesz ghost writera. Za zryczałtowaną stawkę odwali całą robotę, nie roszcząc sobie pretensji do umieszczania własnego nazwiska na okładce.

Fabuła w pigułce: McGregor jest ghost writerem. Brosnan, jako były premier Zjednoczonego Królestwa, ma pewne problemy natury prawnej, związane z Wojną z Terrorem. Kiedy ktoś zostaje oskarżony o zbrodnie wojenne, to jest dobry moment, aby wydać własną biografię – można trochę się wybielić, a zamieszanie z trybunałem będzie doskonałą promocją książki. Jak już tłumaczyłem, kiedy jest się na świeczniku, brakuje czasu na tak trywialne sprawy jak pisanie, więc pan premier zatrudnia ghost writera. Zatrudniony grafoman-profesjonalista zostaje znaleziony martwy – i tutaj do akcji wkracza McGregor, pisarz właściwy. Chłopina musi przebrnąć przez manuskrypt napisany przez denata, nanieść poprawki, zmieścić się w terminie i zainkasować czek z wypłatą. Proste, prawda?

Sęk w tym, że szybko okazuje się, że wspomnienia pana premiera nie do końca pokrywają się z materiałami, do tego pojawiają się nowe fakty w sprawie śmierci poprzedniego ghost writera i ukryta przezeń w szafie tajemnicza koperta... Krótko mówiąc, coś mocno śmierdzi, a McGregor zostaje wciągnięty w przerastającą go aferę, z trybunałem stanu i procesem w sprawie zbrodni wojennych w tle. Ze streszczania reszty wykręcę się banalnie: właśnie odkrywanie intrygi stanowi siłę tego filmu, zatem nawet ktoś tak spoilerujący jak ja w tej chwili zamknie ten temat.

"Autora Widmo" ogląda się tak, jak należy pić koniak – bez pośpiechu. Fabuła trzyma widza przy ekranie, nie ma żadnych fajerwerków, a napięcie jest z rodzaju subtelnego. Bohaterowie i aktorzy sprawdzają się doskonale, dialogi brzmią dobrze. W sumie byłbym filmem zachwycony, ale... No właśnie. Dwa drobiazgi zepsuły mi przyjemność.

Drobiazg pierwszy: bohater McGregora nie zachowuje się jak prawdziwy pisarz. Wiem, bo znam jednego czy dwóch. Wiele można o nich powiedzieć – przewrażliwieni, z przerośniętym ego, nie dotrzymujący terminów, niedożywieni, ubodzy – ale z pewnością nie są głupcami. Natomiast nasz bohater w zbyt wielu momentach zachowuje się jak ktoś niezbyt rozgarnięty. Mało, zachowuje się jak ktoś, kto nigdy w życiu nie spotkał się z żadną teorią spisku, nie czytał żadnego thrillera politycznego, nie widział żadnego filmu szpiegowskiego. W sumie nic wielkiego, ale jednak dla mnie był to zgrzyt. Jeszcze nie dyskwalifikujący filmu, ale jednak bardzo niemile widziany.

Drugi drobiazg natomiast sprawił, że wyrwało mi się z ust: "Polański zapomniał, jak się robi filmy". Oczywiście krzyknąłem to pod wpływem chwili, niemniej ktoś powinien reżyserowi przypomnieć, że zakończenie jest co najmniej tak samo ważne jak te kawałki filmu, które następują przed nim. Tutaj niestety zakończenie jest gorzkim i bolesnym rozczarowaniem. Pomijając brak jakiejkolwiek sensownej konkluzji, istotna część rozgrywa się poza kadrem. Finał "Autora Widmo" spowodował, że poczułem się jak ktoś, kto zjadł pucharek fantastycznych lodów, a na jego dnie znalazł dorodnego karalucha.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił. Czy ten fragment inwokacji pasuje do Romana... czytaj więcej
Czy po seansie "Autora Widmo" któryś z widzów wyobrażałby sobie Nicolasa Cage’a w roli tytułowego... czytaj więcej
Adam Lang (Pierce Brosnan) zatrudnia widmo (Ewan McGregor), pisarza, który pisze za pieniądze prace,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones