Po trupach do celu

"The Swapper" to zaskakująco przyjemny, a do tego bardzo solidny projekt, w sam raz na dwa-trzy wieczory do zagrania w przerwie między dłuższymi produkcjami, który można polecić każdemu
Kto poszukuje lekkiej rozrywki nie powinien zbliżać się do owoców wyobraźni ludzi z północnej Europy  –  z takim założeniem podchodzę zwykle do produkcji czy to filmowych czy growych, które docierają do nas zza naszej północnej linii brzegowej. Wydaje się że wszystko co powstaje w kulturowych okolicach Skandynawii musi być albo dramatem o samobójstwie, albo depresyjnym traktatem o bezsensie istnienia, dlatego kiedy zobaczyłam że to Finowie odpowiedzialni są za tę mrocznie wyglądającą grę, która nie raz migała mi gdzieś na portalach branżowych, miałam już pewność że lekko nie będzie.

Tym większe było moje zdziwienie, kiedy "Swappera" odpaliłam – faktycznie, dominuje tu ciemna paleta kolorów, a sytuacja w którą udało nam się wplątać nie jest do pozazdroszczenia – ale gra wbrew moim pesymistycznym założeniom okazała się być bardzo miłym doświadczeniem.


Wcielamy się więc w postać anonimowej bohaterki, zakutej w kosmiczny skafander, i razem z nią przemierzamy puste sale zrujnowanej stacji kosmicznej Tezeusz, która od kilkuset lat krąży po orbicie planety Chori V. Dlaczego stacja jest opuszczona? Tego z początku nie wiemy, ale ze znajdowanych co jakiś czas fragmentów korespondencji i dzienników pokładowych szybko wyłania nam się historia projektu Syzyf, która zaczyna się mniej więcej tak: ludzkość wyczerpująca lokalne surowce zmuszona jest szukać ich coraz to dalej i dalej od domu. Kolejne kopalnie i stacje wydobywcze są zakładane dziesiątki lat drogi od najbliższych ostoi cywilizacji. Podczas prac wykopaliskowych na Chori V udaje się odkryć tajemnicze struktury skalne, które wkrótce okazują się być prastarą, inteligentną formą życia, rozwijającą się tam od milionów lat. W wyniku badań prowadzonych nad niezliczoną ilością próbek sprowadzanych od tej chwili na stację dzień w dzień, naukowcy konstruują urządzenie, które jest podstawą rozgrywki "Swappera"  –  Zamieniacz. Jak się szybko dowiadujemy, pozwala on graczowi na stworzenie do czterech klonów samego siebie, a także na przenoszenie między kopiami swojej świadomości.


Od tej chwili Swapper staje się tym czym jest w rzeczywistości  —  fantastyczną grą logiczną. Z pomocą urządzenia pokonujemy kolejne sale-łamigłówki, a naszym celem jest dosięgnięcie i zebranie tzw. kul bezpieczeństwa, niezbędnych do przemieszczania się w głąb statku. A w dalszej perspektywie  —  odkrycie tajemnicy jaką skrywa Tezeusz i wydostanie się na wolność. Z początku proste zagadki z każdą chwilą stają się coraz to bardziej wymagające: pojawiające się gdzieniegdzie niebieskie światło nie pozwala nam stworzyć w jego obrębie żadnego klona, czerwone blokuje możliwość zamiany ciał, a różowe jest połączeniem działania dwóch poprzednich. Jeśli w późniejszych etapach gry dodamy do tego umiejętność zwalniania czasu, tunele aerodynamiczne rzucające nas z kąta w kąt i portale wywracające grawitację do góry nogami, z mózgu szybko zaczynają nam się robić skwarki.


To, o czym wspomniałam na początku, to moje oczekiwania wobec gry. Oglądając screeny, spodziewałam się 2-wymiarowej budżetowej wersji "Dead Space'a", straszącej chamskim gore połączonym z brudnym science-fiction, podczas gdy o dziwo "Swapperowi" zdecydowanie bliżej do lekkości i zabawy fizyką znaną z "Portala" czy do filozoficznych rozważań "Pneuma: Breath of Life"Pneuma: Breath of Life (2015). Widać, jak twórcy bawią się swoim tytułem, nie starając się zrobić kolejnego kosmicznego survival-horroru ani też smutnej czarno-białej platformówki. Gra toczy się bardzo powoli, toczy się spokojnie i chociaż da się tu odczuć atmosferę osamotnienia i tajemnicy, to nic nas tu nie będzie straszyło ani wpędzało w depresję. Zamiast tego twórcy skupią się na tym, żeby gracza sprowokować do pomyślenia  —  nie tylko nad tym jak przejść kolejną planszę, ale też nad takimi tematami jak etyka w badaniach naukowych, istota człowieczeństwa czy natura obcych cywilizacji. I choć z czasem to filozofowanie w "Swapperze" staje się nieco zbyt pompatyczne, to wciąż w skali całej gry wypada bardzo dobrze i pasuje jak ulał.


Niejednokrotnie poruszany jest też moralny aspekt używania samego Zamieniacza. Nad tym ostatnim zagadnieniem sami zaczynamy zastanawiać się dość szybko, bo jak się okazuje, jest on brutalnie dosłowną ilustracją powiedzenia "po trupach do celu". Wraz z postępem w grze pokonywanie kolejnych plansz coraz to częściej wymaga od nas zabijania samego siebie i to w ilościach hurtowych. Można śmiało powiedzieć, że tutaj progres napędzany jest przez trzask kręgosłupów naszego byłego ja, miażdżonego przez zapadnie, spadającego z wysokości i wystrzeliwanego w kosmos, w myśl zasady, że po klonie nikt płakał nie będzie  – warto nie zagłębiać się przy tym w niepokojący fakt, że w miarę używania Zamieniacza sami stajemy się tylko kolejną kopią kopii kopii kopii… Kto więc kogo wystrzeliwuje w kosmos?

To, co w "Swapperze" zaczyna po pewnym czasie przytłaczać, to jego rozmiar. Jak na ok. 6-godzinną grę indie obszar który przyszło nam zwiedzać jest duży. Stacja Tezeusz to ciągnący się w nieskończoność labirynt korytarzy, pomieszczeń, śluz i teleportów, które dodatkowo mieszają nam w głowie, zwłaszcza kiedy okaże się że na początku gry pominęliśmy kulę bezpieczeństwa, po którą teraz trzeba będzie się wrócić, żeby móc przejść dalej. Na szczęście, z pomocą przychodzi nam mapa, która poza niezebranymi kulami w zgrabny sposób oznacza m.in. wszystkie nieodwiedzone włazy i niezbadane teleporty.


To,  co charakterystyczne, a czego nie widać na pierwszy rzut oka to fakt, że niemalże wszystkie modele użyte w grze nie zostały wyrenderowane komputerowo, ale ulepione przez twórców z gliny i wszelakich domowych śmieci  —  przyznam, że na specyficznie "materialny" efekt który w ten sposób osiągnięto bardzo przyjemnie się patrzy. Znamiennym jest fakt że nie mamy tu właściwie żadnego interfejsu, nic więc nie odciąga naszej uwagi od tego plastelinowego magnum opus.

Równie solidna jest warstwa dźwiękowa gry. Jest oszczędna, ale rozgrywce nic więcej nie potrzeba. Muzyki nie ma tu prawie wcale, a naszym zmaganiom przygrywa zgrabna synteza dźwięków rozpadającej się stacji i naszych własnych kroków, wzbogacona łagodnym ambientem — chociaż przez większość czasu tym co możemy w grze usłyszeć jest jedynie obezwładniająca cisza. Delikatne zastrzeżenia mogłabym mieć tylko do voice-actingu, który momentami wydawał się trochę zbyt zmanierowany, ale to już kwestia gustu.


Podsumowując, "Swapper" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Fabuła, choć nieco liniowa i dość przewidywalna, nie nuży, a pyszne zakończenie (którego nie będę oczywiście zdradzać) wydaje się dziwnie satysfakcjonujące w swojej prostocie. Czy tytuł zasłużył na lawinę przytłaczająco pozytywnych opinii i nagród która spadła na niego w chwili premiery trzy lata temu  —  to trzeba ocenić samemu. Dla mnie to zaskakująco przyjemny, a do tego bardzo solidny projekt, w sam raz na dwa-trzy wieczory do zagrania w przerwie między dłuższymi produkcjami, od których też czasem ma się chęć odpocząć.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones