Recenzja filmu

Z miłości do gwiazd (2008)
Laetitia Colombani
Kad Merad
Catherine Deneuve

Pochmurna noc

Gwiazdy błyszczą tu jednak odbitym blaskiem, bo satyra na przemysł filmowy sprawia wrażenie mdłej i wysilonej.
Ekranowi psychofani przedstawiani są zazwyczaj jako skończeni nieudacznicy, którzy wszystkie swoje frustracje i porażki życiowe zalewają litrami różowej polewy wyciekającej z plakatów czczonych przez siebie celebrytów. Robert, grany przez znanego z "Jeszcze dalej niż północ" Kada Merada, pasuje jak ulał do powyższego opisu – ten porzucony przez partnerkę łysiejący mężczyzna pracuje jako sprzątacz w biurze agenta filmowego. Mało ambitne zajęcie pozwala mu jednak  obcować pośrednio z ukochanymi gwiazdami.  Robert czyta scenariusze, kradnie zaproszenia na premiery, a gdy uzna to za słuszne, odwołuje dobrze rokującej aktorce casting do roli w telewizyjnym produkcyjniaku. Potrafi też wyrazić swoją miłość w bardziej tradycyjny sposób: godzinami wystaje przed bramą rezydencji, zaś piszącemu niepochlebne artykuły dziennikarzowi niszczy złośliwie samochód. Bohatera da się jednak lubić, ponieważ nie jest agresywny i ma pogrążonego w depresji grubego kota. W ostatecznym rozrachunku zwierzę okazuje się posiadaczem największego potencjału komicznego, ale na niewiele się on zdaje, ponieważ show miał w założeniu twórców należeć do  francuskich ikon ekranu: Catherine Deneuve i Emmanuelle Béart. Obie panie, wsparte przez mniej u nas znaną Mélanie Bernier, parodiują w komedii swoje medialno-ekranowe wizerunki. Gwiazdy błyszczą tu jednak odbitym blaskiem, bo satyra na przemysł filmowy sprawia wrażenie mdłej i wysilonej. Deneuve obżera się słodyczami oraz częstuje złośliwościami lansującą się na łamach tabloidów Béart. Ta nie pozostaje dłużna i rzuca komentarz o grubym tyłku starszej pani. Francja jest jednym z nielicznych krajów, w których kariery aktorek nie kończą się po przekroczeniu czterdziestki. Zmiana warty następuje płynnie i bezboleśnie – uwodzicielki przekwalifikowują się na mamy, a potem babcie, zachowując przy tym niezmienny podziw i popularność wśród widowni. Postawienie obok siebie przedstawicielek trzech różnych pokoleń mogło zaowocować czymś więcej niż drugorzędną historyjką o odwecie, jaki gwiazdy urządzają natrętnemu wielbicielowi. Jak na produkcję znad Sekwany za mało tu ironii, a za dużo uśmieszków i bezwstydnego mizdrzenia się. Najgorzej wypada jednak wprowadzony pod koniec wątek romantyczny, który sprowadza  film do poziomu rzadkiej kupy wydobywającej się z trzewi komercyjnego organizmu. Wszyscy lubimy, gdy twórcy robią nam w kinie dobrze, ale trzeba zachować odrobinę wstydu, a nie korzystać z żenujących obrazków na poziomie polskiej komedii od Ilony Łepkowskiej. Z miłości do  Emmanuelle Béart zamknąłem wówczas oczy i nie otworzyłem ich aż do ostatniego ujęcia z plakatem na drzwiach biura. Tej nocy niebo było zachmurzone – żadnych gwiazd zaobserwować się nie dało.
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones