Recenzja filmu

Lion. Droga do domu (2016)
Garth Davis
Dev Patel
Rooney Mara

Podróż do korzeni

To nie była petarda, która wgniotłaby mnie w fotel i pozostawiła rozemocjonowaną. To była podzielona na rozdziały subtelna opowieść o miłości, odnajdywaniu siebie i pięknie rodziny.
"Lion. Droga do domu" to nie petarda, która wgniotłaby mnie w fotel i pozostawiła rozemocjonowaną. To była podzielona na rozdziały subtelna opowieść o miłości, odnajdywaniu siebie i pięknie rodziny.

 

Po prawdzie spodziewałam się po tym filmie czegoś innego. Poważnie przygotowałam się do jego obejrzenia. Ciepły sweter, gorąca herbata, paczka chusteczek pod ręką – w końcu to historia pięcioletniego chłopca, który zgubił się w Kalkucie i po kilkumiesięcznej tułaczce trafił do rodziny w Australii. Będąc już dojrzałym mężczyzną, postanawia odkryć swoje korzenie, odpowiedzieć sobie na pytania, które podświadomie krążyły po jego głowie od momentu, w którym wsiadł do feralnego pociągu. Żeby popatrzeć w przyszłość, Saroo musi pogodzić się z przeszłością.  

Także płacz nie tylko wysoce prawdopodobny, ale niemalże wskazany. Tak przygotowana, trochę się zawiodłam. Film pozbawiony jest tego pierwiastka, który wytarga widza po podłodze i zostawi zapłakanego w jakimś ciemnym kącie. Co za tym idzie – obejrzenie go raz w zupełności wystarczy.

 

Garth Davis oferuje nam spójny, równy film ze spokojną i niczego nienarzucającą narracją. Wyciska łzy w odpowiednim momencie, ciekawi w odpowiednim momencie, daje odpowiedzi w odpowiednim momencie. Na renomę tego filmu w dużej mierze zapracowali aktorzy. Nicole Kidman i Dev Patel (który w tym momencie wysunął się w moim prywatnym rankingu na prowadzenie w wyścigu po Oscary) tworzą poruszającą relację matki i syna, wspomaganą naturalną chemią (ostatnio do zaobserwowania chociażby na kanapie w The Graham Norton Show). Nawet Rooney Mara wypada przekonująco w roli, która de facto jest zbędna. Uczucia można wyczytać w oczach i gestach postaci. Niekoniecznie słowach, bo dialogi w filmie nawet w połowie nie rozwinęły swojego potencjału, pozostawiając relacje między bohaterami pełne niedopowiedzeń, pomruków i pojedynczych zdań. Zasada "mniej mówić, więcej robić" w tym wypadku niestety się nie sprawdza. Brakuje poważnych rozmów budujących psychologię postaci, pełnych kłótni przepełnionych emocjami i wreszcie wyznań, które uczyniłyby ten film głębszym. Problemy scenariusza zrzućmy jednak na dalszy plan. Ten film ma duszę.

   

A duszą "Liona. Drogi do domu" jest Sunny Pawar. Ilekroć kamera go śledzi, topię się od środka i nie mogę oderwać od niego wzroku. Mała wielka rola, dzięki której mam ochotę wyściskać ludzi odpowiedzialnych za castingi.

Prawdopodobnie, gdybym nie była zakochana w muzyce Justina Hurwitza do "La La Land", kibicowałabym Dustinowi O'Halloranowi i Volkerowi Bertelmannowi, którzy odwalili kawał dobrej roboty, komponując ścieżkę godną sentymentalnej wędrówki po Indiach.

 

"Lion" to film ładny, wizualnie i fabularnie. To typ kina szczęśliwego. Bo mimo że od początku wiemy, w którym kierunku zmierza historia, to jednak spędzamy dwie godziny przed ekranem, dojrzewając z bohaterem i razem z nim szukając domu. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmy oparte na faktach już na starcie mają wysoko zawieszoną poprzeczkę. Scenarzysta posiada gotową... czytaj więcej
"Lion" to film o poszukiwaniu własnej tożsamości oraz miłości, która nigdy nie wygasa. Może i brzmi to... czytaj więcej
Ile znamy historii na temat rodziny, jej wartości, miłości czy poszukiwaniu siebie? Co najmniej setki. Ta... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones