Recenzja filmu

Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016)
Anthony Russo
Joe Russo
Chris Evans
Robert Downey Jr.

Polityczne figurki

Prawdziwym daniem głównym jest starcie drużyny Kapitana z drużyną Iron Mana na płycie niemieckiego lotniska. To 20 minut czystego filmowego komiksu: prawdopodobnie najdoskonalsze wcielenie idei
2016 zostanie zapamiętany jako rok superbohaterskich pojedynków. Batman stawał już przeciwko Supermanowi, Daredevil przekomarzał się z Punisherem, pora na malowniczą kłótnię między dwoma filarami kinowego uniwersum Marvela: Iron Manem i Kapitanem Ameryką. Pierwszy z nich – w błyskotliwej interpretacji Roberta Downeya Juniora – zainaugurował marvelowski kinowy serial i do dziś jest jego znakiem rozpoznawczym. Drugi z kolei ma na koncie najlepszą z dotychczasowych produkcji studia, "Zimowego Żołnierza" w reżyserii braci Russo. Skłócenie tej pary było nieuniknione z samego tylko marketingowego punktu widzenia. Ale podobne utarczki między herosami to też po prostu komiksowy chleb powszedni, dobrodziejstwo konwencji. Przecież już w "Avengers" Jossa Whedona Tony Stark i Steve Rogers wymieniali pierwsze obelgi. "Wojna bohaterów" nie pojawia się więc znikąd, wypływa gładko z nawarstwiających się przez lata konfliktów. To brawurowe zwieńczenie dotychczasowych dokonań Marvela: ekscytujące widowisko, które nie unika prowokowanych przez siebie trudnych pytań, ale też nie traci z oka czystej kinowej frajdy.


Bo wojnę toczą tu ze sobą nie tylko bohaterowie. W trzeciej części "Kapitana Ameryki" ścierają się również dwa tryby opowiadania, dwie tonacje: szpiegowski thriller i komiksowy fajerwerk. Bracia Russo idą za ciosem "Zimowego Żołnierza" i snują dalej swoją opowieść o zimnowojennych agentach oraz zakulisowych rządowych rozgrywkach, przepisując na komiksowe perypetie polityczną historię USA (w sam raz na film, z którego plakatów bije po oczach słowo "Ameryka"). Przecież rozłam wśród elit jest dla narodu podzielonego na demokratów i republikanów czymś równie naturalnym jak oddychanie; nic więc dziwnego, że niezgoda wkradła się też w szeregi nadprzyrodzonych elit. Podobnych analogii jest tu więcej: oryginalny podtytuł widowiska – "Civil War" – odwołuje się do wojny secesyjnej, a napędzająca fabułę dyskusja stanowi superbohaterskie odbicie sporu o prawo dostępu do broni palnej. 

O co zatem chodzi? Avengers pod wodzą Kapitana Ameryki niby kilka razy zbawili świat, ale przy okazji dokonali kosztownych zniszczeń i – chcąc nie chcąc – zostawili za sobą setki ofiar. ONZ, widząc w każdym z herosów żywą broń masowego rażenia, proponuje objęcie ich działań… nadzorem. O tak, uniwersum Marvela może i jest wyimaginowane, ale opowiadane w jego ramach fantazje zachowują quasi-realistyczną przyczynowo-skutkową logikę. Przykładanie takich zdroworozsądkowych matryc do świata pełnego ludzi przebierających się za dzikie koty i pająki ma jednak swoje granice. W "Zimowym Żołnierzu", gdzie fabuła kręciła się wyłącznie wokół Kapitana, dało się jeszcze utrzymać pozór, że oglądamy coś w stylu "Trzech dni Kondora". Kiedy jednak do akcji wkraczają kolorowi Vision, Ant-Man czy Spider-Man, stalowoszary realizm szpiegowskiego thrillera musi ustąpić spektaklowi większych niż życie atrakcji. Punkt dla braci Russo, że tak gładko równoważą obie konwencje.



Wszystko dzięki temu, że nie zapominają o ludzkiej stronie sporu, o swoich bohaterach. Komiks Marka Millara, na którym luźno opiera się film, uciekał się w tej kwestii do jawnych przejaskrawień: Kapitan Ameryka wypadał tam na zatwardziałego konserwatywnego kloca, a Iron Man stosował parę nazbyt (nawet jak na siebie) nieszablonowych (czytaj: moralnie podejrzanych) rozwiązań. W filmie podobnego problemu nie ma. Niechęć Kapitana do poddania się rządowej kurateli jest zrozumiała, to oczywisty wynik wydarzeń z jego poprzedniego filmu. Skoro rządowe agencje pokroju S.H.I.E.L.D. tak łatwo dają się infiltrować wrogowi, Kapitan nie ma zamiaru stawać się ich chłopcem na posyłki. Iron Man z kolei – dotychczas prywaciarz pełną gębą – po szeregu spektakularnych wpadek (takich jak wkład w narodziny Ultrona, znanego również jako zły robot zamierzający wytępić ludzkość) wyhodował sobie wreszcie społeczne sumienie. Jego zdaniem superludzie powinni przełknąć dumę, wykazać się odpowiedzialnością i zarejestrować. Obie strony mają silne argumenty i nie ma co oczekiwać łatwych rozstrzygnięć. A jakby tego było mało, w całą sprawę zaplątany jest jeszcze Zimowy Żołnierz – kompan Kapitana z dawnych lat, były radziecki najemnik z wypranym mózgiem, obecnie poszukiwany zbieg, niepewny, kim jest i komu może ufać. Stawka jest więc wysoka, a bracia Russo jeszcze ją w trakcie filmu podbijają, nadając całej sprawie najosobistszy z osobistych charakter. Łatwiej przecież wgnieść nas w fotel opowieścią o postaciach w kolorowych rajtuzach, gdy na sercu leżą nam ich polityczne i personalne wybory.

Dopiero na tak nakreślonym tle można budować spektakularne widowisko. Bracia Russo po raz kolejny dowodzą, że w temacie piorących się po gębach nadludzi nie mają sobie równych. I choć pożyczona ze współczesnego kina akcji roztrzęsiona kamera i szarpany montaż zazwyczaj stanowią kulę u nogi gatunku – tutaj działają doskonale. Reżyserzy – niczym George Miller w ostatnim "Mad Maksie" – konsekwentnie inscenizują bijatyki wciąż w centrum kadru: tak, by targać błędnikiem, nie tracąc zarazem czytelności i impetu kolejnych ciosów. W tym stylu zrealizowana jest otwierająca "bondowska" sekwencja oraz uliczny pościg za Zimowym Żołnierzem. Prawdziwym daniem głównym jest jednak starcie drużyny Kapitana z drużyną Iron Mana na płycie niemieckiego lotniska. To 20 minut czystego filmowego komiksu: prawdopodobnie najdoskonalsze wcielenie idei superbohaterskiej bijatyki, jakie kiedykolwiek zaszczyciło ekran kinowy. Marzenie 7-latka bawiącego się w zderzanie swoich figurek, a zarazem precyzyjnie zrealizowana wiązanka ekranowych "momentów": ekscytująca, zabawna i emocjonalnie intensywna.



Oczywiście, rozmach filmu ma również swoje wady. Nie do końca przekonuje wątek czającego się za kulisami niejakiego Zemo (Daniel Brühl): Russo dają mu silne motywacje i stylizują na kogoś w stylu złego Edwarda Snowdena, ale wciąż robi on wrażenie nadprogramowego grzybka w tym barszczu. Bo to niezwykle nasycony barszcz: już bowiem samo nakręcenie sprężyny intrygi zajmuje sporo czasu. W przeciwieństwie do trzymającej się tylko na dobre słowo fabuły konkurencyjnego "Batman v Superman" scenariusz "Wojny bohaterów" jest niby bardzo organiczny, konsekwentnie przechodzi od zwrotu do akcji do zwrotu akcji. A mimo to mniej więcej w połowie filmu daje się odczuć zmęczenie materiału. Wtedy jednak reżyserzy łapią drugi oddech i wyciągają z rękawa swojego asa, czyli Spider-Mana. 
 
W zasadzie to ich as numer dwa. Pierwszym jest bowiem debiutujący na dużym ekranie afrykański książę w kostiumie dzikiego kota, Black Panther. Chadwick Boseman wyposaża go w szlachecką aurę i miękkie (kocie) ruchy, które mówią jasno "lepiej ze mną nie zadzieraj" i automatycznie kupują mu sympatię widowni. Prawdziwą gwiazdą drugiego planu jest jednak właśnie Człowiek-Pająk. Grający go Tom Holland z miejsca bije poprzedników (Tobeya Maguire'a i Andrew Garfielda), bezbłędnie wcielając "nastoletniość" swojego bohatera. To najlepszy kinowy Spider-Man także dlatego, że kontrast z gigantami w rodzaju Iron Mana czy Kapitana Ameryki wzmacnia kluczową cechę tej postaci – fakt, że to on jest "naszym" człowiekiem w ich szeregach: onieśmielonym, niezręcznym i… po fanowsku zachwyconym. Te udane gościnne występy Black Panthera i Człowieka-Pająka to również kolejne dowody na to, jak sprawnie funkcjonuje kinowe uniwersum Marvela. Bo nie ma co narzekać, że z filmu o Kapitanie Ameryce najlepiej zapamiętujemy nie jego, tylko akurat Spider-Mana. Na tym przecież polega cały urok marvelowskich superbohaterów: w swej mnogości i różnorodności tworzą oni jedną, wielką rodzinę. Nawet jeśli czasem się kłócą.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na to starcie wszyscy fani Marvela czekali od miesięcy. Nowy "Kapitan Ameryka" miał być inny niż... czytaj więcej
"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to jeden z tych przypadków, w których zwiastun filmu jest znacznie... czytaj więcej
Oglądając dwie części "Avengerów", gdzie na jednym ekranie pojawili się wszyscy dotychczasowi bohaterowie... czytaj więcej