Recenzja filmu

Skarb (2015)
Corneliu Porumboiu
Toma Cuzin
Adrian Purcarescu

Poszukiwacze zaginionej bajki

Corneliu Porumboiu, jeden z flagowych przedstawicieli tzw. "nowego kina rumuńskiego", chętnie sięga do wypracowanych przez ten nurt łatwo rozpoznawalnych środków – prostej historii, oszczędnej
Co robisz, gdy zbliża się termin spłaty kredytu, a na horyzoncie majaczy widmo utraty domu? Szukasz fuchy na boku, negocjujesz z bankiem czy pożyczasz na ratę od przyjaciela, oddalając na chwilę widmo katastrofy, licząc po cichu, że do następnego terminu zmienisz swoje życie? Adrian – sąsiad głównego bohatera "Skarbu" – wybiera trzecie rozwiązanie, ale podchodzi do niego raczej niestandardowo. Prosi o "marne" 700 euro, jednak nie na spłatę, ale na wypożyczenie sprzętu do wykrywania metalu, który ma pomóc zlokalizować skarb ukryty przez dziadków na niezamieszkałej dziś, rodzinnej posesji. Wyczarowanie potrzebnej na start sumy okazuje się drobnostką w obliczu lasu mniejszych i większych problemów, które współczesna Rumunia stawia przed poszukiwaczami lepszego losu. 



Corneliu Porumboiu, jeden z flagowych przedstawicieli tzw. "nowego kina rumuńskiego", chętnie sięga do wypracowanych przez ten nurt łatwo rozpoznawalnych środków – prostej historii, oszczędnej inscenizacji i realizmu nieruchomego kadru. Jednocześnie jednak dokonuje subtelnych przesunięć, każdym swoim filmem dając indywidualny przypis do wypracowanych już konwencji. Niemal całkowicie zawierza dialogom, pozwalając leniwej kamerze raczej czekać na rozwój wypadków, niż aktywnie śledzić akcję. Prosty zabieg pozwala wydobyć komizm z niespecjalnie efektownych wydarzeń, bazując raczej na powtarzalności i pozornej powadze sytuacji. Humor z kamienną twarzą nie jest obcym ciałem w społecznie śmiertelnie poważnych rumuńskich produkcjach – w końcu nawet w "Śmierć pana Lazarescu" Cristi Puiu, traktującym o bezdusznym systemie opieki medycznej i powolnej, samotnej śmierci w zapomnieniu, znalazło się miejsce na rozbrajające humorystyczne wtręty. Tyle że w kinie rumuńskim najczęściej służą za kontrapunkt, jeszcze wydatniej podkreślający ludzkie dramaty i prawie czarną szarość codziennej egzystencji. Porumboiu ucieka od dokładnych diagnoz i nie wypisuje recepty, nie pokazuje palcem winnych, zamiast tego tworzy oryginalną, bajkową ramę, bliższą nastrojem do absurdystycznych dramatów Ionesco niż surowemu realizmowi nowofalowych towarzyszy. 

   

Żmudna, drobiazgowa praca poszukiwania starych artefaktów o niewiadomej wartości, staje się okazją do rozmów między trójką bohaterów, nienachalnie nawiązujących do współczesnego kryzysu ekonomicznego i tragicznej historii Rumunii. Powracający w "Skarbie", jak refren, irytujący i jednocześnie komiczny dźwięk wykrywacza metalu sugeruje daremność poszukiwań zarówno przyczyn obecnej sytuacji społecznej, jak i prostych środków zaradczych. Ostrze satyry, za każdym razem umocowane w konkrecie uderza w rumuńskie wady narodowe. Porumboiu ma talent do snucia refleksji, które umocowane są w konkretnej, na pozór błahej sytuacji. Adrian wpada na absurdalny pomysł rozwiązania swoich finansowych problemów, jeszcze zanim sięgnie po te bardziej prozaiczne, a Costi zachowuje się tak, jakby jedynym gestem mającym jakąkolwiek wartość było zadośćuczynienie zawiedzionemu synkowi. Nie bez powodu film zaczyna się od rozmowy z kilkulatkiem, naburmuszonym z powodu ojcowskiego spóźnienia, a kończy na geście, który można wytłumaczyć tylko niedojrzałym przywiązaniem do toposu Robin Hooda – bohatera książki, którą czyta dziecku na dobranoc, albo dorosłą, ale jałową niewiarą w ludzką moc przemiany rzeczywistości. Od reszty ludzi – drobnych cwaniaczków, ograniczonych przepisami urzędników i zachowujących jedynie pozory praworządności policjantów – dwóch sąsiadów odróżnia tylko ledwie obudzona świadomość beznadziei. Rumuńska rzeczywistość ufundowana jest na nierozliczonej przeszłości kraju i braku perspektyw na przyszłość. Swym marazmem, nawykowym unikaniem odpowiedzialności i liczeniem na cud bohaterowie doskonale dopełniają jednak obrazu społeczeństwa, w którym wyrośli. Bajkowa kulminacja zdarzeń wydaje się jedynym godnym zwieńczeniem tej absurdalnej historii, a jednocześnie gorzkim komentarzem do globalnego wysiłku, zmierzającego do redystrybucji dóbr, która zdaniem reżysera – przynajmniej w postsowieckich krajach Europy Środkowo-Wschodniej – niczego nie zmieni. 
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones