Recenzja filmu

Zjazd absolwentów (2013)
Anna Odell
Anna Odell
Anders Berg

Pozory zemsty

"Zjazd..." skłania nas również do pewnej nieprzyjemnej konstatacji: wynegocjowanie wspólnej wersji przeszłości – takiej, która mogłaby doprowadzić do pojednania – w zasadzie nigdy nie jest
Wśród obrazów złamanego dzieciństwa, hołubionych przez kino na równi z motywem odwetu za szykany, jeden wydawał mi się zawsze szczególnie niepokojący: ujęcie pustego szkolnego korytarza, sceneria krwawych horrorów i słodkich teen movies. Pozbawione naturalnego zgiełku mury szacownej instytucji mogą wreszcie ujawnić swój opresyjny charakter – kształt pojemnika na ludzkie ciała, którego mikroklimat sprzyja ustalaniu grupowej hierarchii, dzieląc społeczność podług linii siły i popularności. Patrząc z ukosa, ciąg jednakowych sal lekcyjnych przestaje kojarzyć się z sielanką młodości, a zaczyna przypominać labirynt więziennych cel. Szwedzka artystka Anna Odell, znana z upozorowania własnej próby samobójczej, gra z tymi podświadomymi skojarzeniami, otwierając swój "Zjazd absolwentów" długim ujęciem pustego szkolnego korytarza. Tym symbolicznym gestem powraca do traum przeszłości i jednocześnie się od nich dystansuje. Zawłaszcza przestrzeń, która, ze względu na fakt, że artystka przez długie lata dźwigała piętno szkolnego kozła ofiarnego, nigdy do niej nie należała i pewnie już na zawsze pozostanie znakiem opresji.



Filmowego projektu Odell, zwycięzcy Konkursu Filmów o Sztuce na ostatnich Nowych Horyzontach, nie napędza jednak (a przynajmniej nie napędza wyłącznie) pragnienie zemsty czy tani resentyment. Jego podstawową funkcją nie jest także, a tego chyba najczęściej oczekujemy po paradokumentalnych formach, prywatna autoterapia. Najbliżej mu do artystycznego performensu, badania deformującej pracy pamięci i jej ścisłego związku z kontekstem społecznym czy osobistymi nastawieniami. To szereg rekonstrukcji i inscenizacji możliwych i niemożliwych "spotkań po latach", w których główną rolę gra Odell-ofiara – w dzieciństwie przedmiot pogardy i szykan, w dorosłym życiu wzięta artystka – i jej koledzy z klasy-oprawcy, obecnie totalni przeciętniacy.

Co ciekawe, Odell przyznaje otwarcie, że na początku myślała o prowokacji: chciała nakręcić film na autentycznej szkolnej imprezie rocznicowej, ale nikt nie wysłał jej zaproszenia. Sytuacja ponownego odrzucenia, być może wyraz lęku tych, którzy kiedyś ją prześladowali, stała się impulsem do snucia domysłów, a ostatecznie do zainscenizowania fikcyjnej sytuacji spotkania. Korzystając z usług profesjonalnych aktorów, artystka zrealizowała krótką dramę, fantazjując, co mogłoby się stać, gdyby jednak zaproszenie otrzymała i zdecydowała się wziąć udział w imprezie. Wchodząc w rolę żywego wyrzutu sumienia, kieruje do dawnych kolegów i koleżanek pełną ostrych słów mowę oskarżycielską i odsłania trwałość ukształtowanych w dzieciństwie podziałów i sojuszy. To wywalanie na stół własnych bebechów przywodzi na myśl "Festen" Vinterberga, gdzie trup wypadający z szafy w podobny sposób burzył rodzinną sielankę. W drugiej części filmu Odell rekonstruuje moment spotkania i konfrontacji pierwowzorów z ich filmowymi odpowiednikami. Aktorzy, bazując na autentycznych zapisach rozmów, wcielają się w poddawanych presji "absolwentów" – tych, których Odell chciała wciągnąć do projektu, ale spotkała się z nieprzejednanym oporem, oraz tych, którzy zgodzili się przyjść do jej mieszkania i obejrzeć autorską wersję zjazdu. Końcowy efekt do złudzenia przypomina więc dokument, ale w rzeczywistości składa się z samych pozorów.


Przepuszczenie obrazów przez sito własnych fantazji i uprzedzeń nie zmienia jednak faktu, że dla każdego, kto chociaż raz doświadczył szkolnych szykan, film Odell będzie wstrząsającym doświadczeniem. Nie tylko dlatego, że wydobywa na wierzch pierwotne, dziecięce emocje i zmusza pamięć do wytężonej pracy. "Zjazd..." skłania nas również do pewnej nieprzyjemnej konstatacji: wynegocjowanie wspólnej wersji przeszłości – takiej, która mogłaby doprowadzić do pojednania – w zasadzie nigdy nie jest możliwe. Interpretacja historii zależy od punktu siedzenia, a postawieni w stan oskarżenia prędzej zrzucimy winę na innych lub na sytuację, niż pozwolimy zszargać nasz pozytywny obraz siebie. Jasne, nic w tym odkrywczego, ale tego rodzaju rozpoznania zwykle formułuje się w odniesieniu do wielkich traum historycznych, a nie osobistych. Odell wyrzuca na światło dzienne to, o czym nasza kultura każe milczeć – słabość, ból, depresję, demony dzieciństwa. Rości sobie prawo do formułowania otwartych oskarżeń, ale oczekuje równie otwartej odpowiedzi. Dostaje ją tylko raz, kiedy jeden z jej dawnych prześladowców, złapany na progu własnego mieszkania, mówi po prostu: "Byłaś dziwna, cicha, inna". Czyli, w domyśle, wina leży wyłącznie po stronie twojej słabości. Czy można sobie zatem wyobrazić coś bardziej stabilnego i niezmiennego w czasie niż relacja kat-ofiara? Wątpliwe. Jeśli więc od czasu do czasu śnicie sen, w którym po latach dokopujecie szkolnym oprychom, "Zjazd absolwentów" pozwoli Wam na spokojne odreagowanie i pozbycie się złudzeń. Zemstę zostawcie dla Karate Kida.
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film, poza tym, że jest dziełem wielowymiarowym, performance'm i zabiegiem artystycznym, w początkowym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones