Recenzja filmu

Pokój (2015)
Lenny Abrahamson
Brie Larson
Jacob Tremblay

Prawo (nie)naturalne

Dawno nie widziałem tak rozdzierającego wewnętrznie, poruszającego filmu.  Mężczyzna porywa nastolatkę i zamyka ją w urządzonej jak miniaturowa kawalerka szopie na swoim podwórzu. Więzi ją tam
Dawno nie widziałem tak rozdzierającego wewnętrznie, poruszającego filmu. 
Mężczyzna porywa nastolatkę i zamyka ją w urządzonej jak miniaturowa kawalerka szopie na swoim podwórzu. Więzi ją tam przez siedem lat, regularnie gwałcąc. Brzmi znajomo? Niestety tak. 
Dziewczyna rodzi piękne, zdrowe dziecko i wychowuje je najlepiej jak potrafi. Czyta mu, opiekuje się nim, dba o jego gimnastykę i przytula na dobranoc. Czasem traci cierpliwość lub wpada w rozpacz, ale zawsze znajduje w sobie siłę, by się pozbierać. Chłopczyk właśnie obchodzi piąte urodziny, gdy spotykamy ich oboje. Nie zdaje sobie sprawy, że poza malutkim pokojem, który stanowi cały jego świat, jest coś więcej niż Nick, prześladowca jego mamy, a zarazem potężny czarodziej, magicznie dostarczający im wszystkiego, co niezbędne do życia. Kiedy Nick przychodzi gwałcić mamę, chłopczyk musi siedzieć cicho w szafie: istnieją bowiem reguły i ich łamanie źle się kończy. W takim koszmarze piąte urodziny to najwyższy czas, by wydorośleć. Joy - tak nazywa się mama - tłumaczy synkowi, że na zewnątrz istnieje świat i inni ludzie. Ma plan wydostania się z matni, ale konieczna jest współpraca chłopca. Musi on nauczyć się udawać chorego, a potem martwego. "Chciałbym mieć znów cztery lata" - mówi przerażony ciężarem, który na niego spada, mały człowiek, a widz czuje, jak serce podchodzi mu do gardła. Rozegrają się sceny, które przyprawić mogą o palpitację serca, bo przecież stawka jest najwyższa z możliwych, chłopczyk i jego mama grają va banque i chyba tylko psychopata nie siedziałby na brzegu fotela z zaciśniętymi rękami, obserwując ten dramat.
Potem dzieje się coś dziwnego, łamane są przyjęte schematy narracyjne i nasze przyzwyczajenia. To, co rozgrywa się przed happy endem, okazuje się tylko prologiem, bo prawdziwy film i prawdziwe życie tych dwojga zaczynają się potem. I jest to nawet bardziej emocjonujące oraz poruszające wewnętrznie.
"Pokój" to wspaniały i piękny film. Jest jak hymn, przepełniony radością, afirmacją życia, ludzi i świata. Wiarą w człowieka, która jest sentymentalna, ale pozbawiona kiczu. Nadzieją na dobre, spełnione życie "mimo wszystko", która nie wydaje się fałszywa, ani naiwna. Miłością, która nie jest doskonała, ale jest ("Nie jestem wystarczająco dobrą mamą", mówi mama. "Ale jesteś mamą", odpowiada poważnie chłopczyk). Jest tu szlachetność, oszczędność, wrażliwość i mądrość. Nie ma mizdrzenia się, ani tanich sztuczek. Manipuluje się nami, ale niczym nie epatuje. To dzieło sztuki, które czyni znane obcym, a obce znanym, pozwalając spojrzeć na świat pod innym niż zwykle kątem. Nie ma w tym filmie ani jednej fałszywej nuty, ani jednego zbędnego ujęcia, ani jednego niepotrzebnego lub brakującego słowa, dotyku, czy spojrzenia. Zdjęcia i montaż są fantastyczne. Muzyka doskonała. Aktorzy drugoplanowi znakomici. Szczególną wirtuozerią wykazuje się jednak dwójka głównych rozbitków, płynących razem z nami ku odległemu brzegowi. Brie Larson w roli mamy "po prostu jest", jej rola to majstersztyk. Mały Jacob Tremblay to absolutne objawienie, piękne - przede wszystkim wewnętrznie - dziecko, jakie każdy chciałby po sobie zostawić, jakie każdy chciałby zobaczyć w sobie lub w swoich dzieciach.
"Pokój" mówi (mnie), że na świecie istnieje dobro, ale nie bierze się ono ze ślepego posłuszeństwa naturze. Przeciwnie. Jest ono owocem jej naginania, skutkiem upartego rzucania jej wyzwania i badania jej granic, jej elastyczności i plastyczności. My, ludzie, rzeźbimy swoją własną naturę, rozpinając się na sieciach znaczeń, które nas z kolei wtórnie kształtują. Żyjemy na pograniczu dwóch światów: biologicznego i kulturowego, nieustannie przetwarzając własne wyobrażenia, oczekiwania i idee oraz rozumienie dobra i zła.
Natura jest niezwykle przereklamowana. W naturze silniejsi nie stają po stronie słabszych, lecz ich niewolą i gwałcą, ewentualnie zabijają i pożerają. Oprawca Nick nie jest zwyrodnialcem dlatego, że robi coś nienaturalnego. Przeciwnie: działa jak człowiek "w stanie natury": nie ma bowiem nic bardziej naturalnego dla samca naszego gatunku, niż porwanie i gwałt kobiety. Mężczyźni to ksenofobiczni, mizoginiczni gwałciciele i mordercy, a Nick jedynie "zabezpiecza zasoby reprodukcyjne" w sposób, jaki jego i nasi przodkowie słusznie uznaliby za zupełnie naturalny. Nick jest zatem wierny "prawu naturalnemu", wierny biologii i w tym sensie jest "zdrowy". A jednak czujemy, że to bestia, która reprezentuje czyste zło i zasługuje na śmierć. To nie natura jest naszym moralnym punktem odniesienia, ani ratunkiem chłopczyka i jego mamy. W naturze nie występują mądrzy policjanci, empatyczni, wrażliwi psychologowie, ani szpitale z miękkimi łóżkami. My, ludzie, szukamy schronienia przed naturą, ucieczki od niej, gdyż jest ona wyjątkowo wyrodną matką, a nasze zbiorowe dzieciństwo to koszmar pełen bólu i krwi. Uciekamy w kulturę, która jest powolnym procesem emancypacji, wyzwalania się od terroru biologii, dyktatu kłów i pazurów. Z punktu widzenia starożytnych semickich pustynnych nomadów, pełniących w naszej ("zachodniej") kulturze funkcję gloryfikowanych "ojców-założycieli" i niewątpliwie żyjących bardziej niż my "w zgodzie z naturą", zachowanie Nicka byłoby najzupełniej normalne: dziecko i kobieta stanowiłyby część należącego do niego żywego inwentarza, a nieposłuszeństwo inwentarza należałoby ukarać śmiercią. Piewcy natury to niebezpieczni głupcy.
Oczywiście upraszczam w niewybaczalny sposób. Czy rozróżnienie na kulturę i naturę ma sens? Tylko w takiej mierze, jak rozróżnienie na to, co sztuczne i naturalne. Jeśli kopiec termitów i tama bobrów są "naturalne", to dlaczego szpitale i policja miałyby być "sztuczne"? Czy nie jesteśmy zwierzętami wytwarzającymi szpitale tak, jak bobry są zwierzętami wytwarzającymi tamy, a pająki zwierzętami wytwarzającymi sieci? Czy empatia, miłość i wzajemna pomoc nie są w takiej samej mierze produktem natury, jak nienawiść i okrucieństwo? Czy nie jest tak, że - jak zauważył Edward Wilson - to co "złe" płynie po prostu z doboru indywidualnego, a to co "dobre" z doboru grupowego? Że nasza kultura to efekt uboczny interakcji i napięcia między tymi czysto biologicznymi czynnikami?
Tak, ale nasze replikatory (memy) są unikalne i ewoluują znacznie szybciej niż ich biologiczne odpowiedniki (geny). Dlatego możemy sprawniej niż inne zwierzęta rozumieć, kontrolować i manipulować nie tylko własnym otoczeniem, ale także nami samymi. Bobry muszą budować tamy, ale mężczyźni nie muszą gwałcić. Psycholog mówi o Jacku, że jest jeszcze plastyczny: to dobrze, że uwolnili się, gdy był tak młody. Może jeszcze poznać i zaakceptować zmianę. My wszyscy także możemy tacy być, zanim nie zamrozimy się w kulcie rzekomo doskonałych form natury i lęku przed zmianą, jakbyśmy skuleni w pozycji płodowej powtarzali, że chcemy znowu mieć cztery lata. Joy może kochać swojego syna, chociaż jest on owocem gwałtu, a jego ojciec niewybaczalnie ją skrzywdził. I to jest moim zdaniem jedyne dobre odczytanie słów o czynieniu sobie natury poddaną.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W ostatnich latach głośno było o kilku przypadkach przetrzymywania w odosobnieniu i stosowaniu przemocy... czytaj więcej
Na początku był Pokój. Mały Jack trafił do niego prosto z nieba. Wpadł przez okno dachowe, jedyne zresztą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones