Propaganda lewactwa czy lekcja tolerancji? Wybór należy do Ciebie

"RuPauls' Drag Race" jest wart więcej niż kampanie na rzecz tolerancji, które - podobnie jak reklamy - można ignorować na co dzień. Jest to show, który trzeba sobie samemu odnaleźć i choćby z
RuPaul Charles. Zapewne każdy choć raz w życiu słyszał to nazwisko. Zapewne przy okazji przeboju "Don't Go Breaking My Heart" wykonywanego wspólnie z Eltonem JohnemRuPaul mignął mi gdzieś w jakichś filmowych produkcjach przez te lata od wydania pamiętnego singla. Współprowadzi też - co prawda - "Skin Wars", ale tych teleturniejów, reality shows czy talent shows jest mniej więcej trzy razy więcej niż kanałów telewizyjnych na platformach cyfrowych, dlatego nie odbierałem tego jako jakieś wybitne osiągnięcie zawodowe. Mówią, że co w Polsce nowością, Ameryka już dawno wykreowała na światowy trend. Podobnie rzecz ma się z moją znajomością "RuPaul's Drag Race". Jeszcze w 2015 roku nie znałem tego show i widzę jak wiele mnie ominęło w szeroko rozumianej telewizji. Nie przepadam za wszelkiego rodzaju programami, w których grono uczestników walczy ze sobą o jakiś główny tytuł. Mówienie jednak o programie RuPaula jako jednym z wielu byłoby obrazą dla tego show. Nie tylko z perspektywy socjologicznej jest on godny uwagi, ale także i jako wzorcowy przykład świetnie prosperującego biznesu.


"RuPaul's Drag Race" polega na grze słów. Słowo drag - uogólniając - oznacza przebranie, a w tym kontekście chodzi o drag queens, czyli mężczyzn (zazwyczaj homoseksualistów), przebierających się za kobiety. Sama idea jest stara jak świat - znał ją i teatr starożytnej Grecji, i niemiecki kabaret międzywojnia, i rewolucja seksualna z końca lat 60. ubiegłego wieku. Nawet w polskich realiach nie jest to temat nowy, bo choćby Eugeniusz Bodo jako Mae West w filmie "Piętro wyżej" z 1937 roku jest uznawany za pierwszy polski przykład drag queen w filmie. Zwrot drag race oznacza zaś rodzaj wyścigu samochodowego, w którym pojazdy jadą równolegle obok siebie i często dotyczy to kilkusetmetrowych lub kilkukilometrowych odcinków, dlatego najważniejszy jest tu precyzyjny i szybki start. Kto choć raz zagrał, powiedzmy w "Need For Speed Underground" ten wie, o czym mowa. "RuPaul's Drag Race" jest programem, w którym uczestnicy stają do wyścigu o prestiżowy tytuł "następnej amerykańskiej gwiazdy dragu".



Do każdej edycji zaproszonych zostaje od dziewięciu do kilkunastu mężczyzn, którzy zawodowo zajmują się przebieraniem za kobiety i konsekwentnym odgrywaniem swoich ról. Bycie drag queen to w zasadzie styl życia, począwszy od pseudonimu scenicznego, odzwierciedlającego niejako charakter uczestniczki. Może to być imię, które zazwyczaj polega na bardzo wyrafinowanej grze słów (np. Mimi Imfurst, Laganja Estranja, Ginger Minj), wyrażające sceniczne zapędy (Latrice Royale, Bianca del Rio), przypominające nieco przemysł pornograficzny oldschoolowe pseudo (Jennifer Paige Brooks, Cynthia Lee Fontaine) czy w końcu wariacja na temat prawdziwego imienia (Chad Michaels, Jaymes Mansfield). Do wyboru do koloru. Każda z nich reprezentuje własny styl, choć często jest to wybór pomiędzy podążaniem za ulubioną i podobną do siebie gwiazdą, a wypadkową kiczu i sztuki przez wielkie "S". Żeby było mało, wiele z nich jest utalentowanych w różnych dziedzinach - od śpiewu, przez aktorstwo po taniec. Same królowe (mówmy o nich jak mówi RuPaul) reprezentują różne szkoły dragu. Jedne pamiętają lata 80. i przypominają wczesne lata prowadzącego program, inne biorą udział w konkursach piękności, a jeszcze inne parają się komedią bądź występami w klubach. To zresztą nie jedyny podział - najwięcej zwarć wśród uczestników jest pomiędzy doświadczonymi a nieopierzonymi oraz między otyłymi a wszystkimi bez zbędnego ciała. Sporo pojawia się też znanych wszem i wobec gwiazd dragu, bądź partnerów uczestniczek z poprzednich edycji, co wznieca konflikty z tymi, które dostały się do programu, często nawet nie informując swoich rodzin o życiu jakie prowadzą. Co ciekawe, przekrój etniczny i geograficzny uczestniczek wcale nie odzwierciedla Ameryki znanej nam z kinowych filmów. Biali nie są tu w większości, a wręcz przeciwnie - w całej historii programu najwięcej było Latynosek (w tym chyba cała scena dragu w amerykańskim terytorium zależnym - Portoryko), sporo też Afroamerykanek (głównie z południowych stanów i z Nowego Jorku) i Azjatek (potomkowie imigrantów z Indonezji, Filipin itp.). Ciekawostką było pojawienie się Indianki, Panamki czy Australijki. Do ciekawostek zaliczyłbym też niemałą grupę uczestniczek z republikańskiego Teksasu czy dość skromny nabór z - wydawałoby się najbardziej liberalnej - Kalifornii. Przyznam, że taka konfiguracja łamie trochę stereotypy o Ameryce.



Struktura programu ukształtowała się przez lata, ale żeby nie było nudno, to RuPaul zmienia zasady w trakcie gry równie często jak sukienki na cotygodniowych ocenach dokonywanych przez sędziów. W każdym odcinku uczestniczki zmierzają się z tzw. pomniejszym zadaniem, które w kilku przypadkach się powtarzają (np. Reading is Fundamental, gdzie każda z humorem musi obsmarować swoje "siostry" na podstawie ich wyglądu czy zachowania - jest to nawiązanie do dokumentu "Paris is Burning"). Ta, która wygra mini zadanie dostaje fory przed zadaniem głównym lub może zadecydować za inne uczestniczki. Do głównego wyzwania zawodniczki przygotowują się znacznie dłużej, często szyjąc od podstaw stroje. Do najczęściej powtarzających się konkurencji należą tu występy muzyczne, stand up, przebieranie gości programu (także i tych hetero), nagrywanie teledysków czy krótkich form filmowych. Ulubionym zadaniem publiczności "RuPaul's Drag Race" jest "Snatch Game" (parodia znanego "Match Game"). Zawodniczki przebierają się za znane postaci (głównie kobiety) i odpowiadają na pytania gości. Mimo wielu edycji wciąż część królowych nie rozumie, że nie jest tu tak bardzo istotne fizyczne podobieństwo do realnej postaci, co poczucie humoru, bo ono w ogóle jest siłą napędową całego show RuPaula. Pod koniec każdego odcinka wszyscy przedstawiają swoje kreacje na wybiegu, gdzie zarówno kreacja jak i dokonania w zadaniu głównym są poddawane ocenom sędziów. Sędziami prócz RuPaula są Michelle Visage (dawniej była Merle Ginsberg), Ross Mathews i Carson Kressley (dawniej Santino Rice). Oprócz nich w każdym odcinku są mniej lub bardziej sławne postaci, choćby Lady Gaga, Neil Patrick Harris (ze swoim mężem), Chaz Bono i Georgia Holt (syn i matka Cher), Gillian Jacobs, Leah Remini, Henry Rollins czy Paula Abdul. Dwa najgorsze typy wskazane prze sędziów rywalizują ze sobą w "bitwie na głosy, na śmierć i życie" (nawiązanie do "Lip Sync Battle"), a ta która przegra odpada z programu. Z każdym odcinkiem stawka się wykrusza, aż zostają trzy królowe. Od czwartego sezonu finał jest nagrywany z udziałem publiczności. Zwyciężczyni otrzymuje tytuł "Nowej amerykańskiej gwiazdy dragu" oraz nagrody pieniężne i rzeczowe.



"RuPaul's Drag Race", to maszynka do robienia pieniędzy. Przedsiębiorczy prowadzący do perfekcji opanował "lokowanie produktów", a zwłaszcza tych sygnowanych swoim imieniem. Robi to jednak z dystansem do siebie takim samym, jak prowadzi show. Nie oznacza to jednak, że nie zarabia na nim kroci. Praktycznie z każdym sezonem wydaje swój nowy album muzyczny, a choć jest to głównie muzyka klubowa, to jest na tyle jakościowa, że gdyby nie kontrowersyjne teksty, to na pewno okupywałaby MTV czy mainstreamowe radiostacje. Ma także linię własnych kosmetyków czy nawet... batony energetyczne i lalki. Program wspomaga szereg hojnych sponsorów z branż: dekoracji wnętrz, alkoholi, turystyki, krawiectwa, biżuterii i kosmetyków. Dość powiedzieć, że od czwartego sezonu stałą nagrodą pieniężną dla zwyciężczyni programu jest czek na sto tysięcy dolarów amerykańskich. Biznes kręci się także w samej telewizji, bowiem po każdym odcinku (od drugiego sezonu) jest emitowany "Drag Race Untucked" z zakulisowymi gierkami królowych oczekujących przy drinku na werdykt sędziów. Co kilka lat odbywają się też igrzyska pokonanych, czyli "RuPaul'sAll Stars Drag Race". Tu wygrywają raczej faworyci, czyli ci, których porażka w oryginalnych sezonach była lekkim zaskoczeniem. Oprócz zarabiania pieniędzy w dosłowny sposób, show zarabia dzięki wpływowi na popkulturę. Uczestniczki pozostają w większości celebrytkami, a nawet próbują zaistnieć w świecie filmu (Willam, Bianca Del Rio, Shangela), muzyki (Adore Delano, Tatianna) czy mody (Raja, Violet Chachki). Jeżdżą grupami na tournee po świecie i cieszą się sporą popularnością (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii). Program wniósł do amerykańskiej codzienności kilka kultowych już tekstów jak: "Jeśli nie kochasz siebie samego, jak do cholery możesz pokochać kogoś innego?" czy "Panowie - odpalcie swoje silniki i niech najlepsza kobieta zwycięży". W środowiskach LGBT tych tekstów jest znanych znacznie więcej i weszły przynajmniej do slangu mieszkańców Castro w San Francisco czy nowojorskiego Greenwich Village (a ile zostało stamtąd zaczerpniętych do programu, to też osobna sprawa).



Nie wspomniałem o tym we wstępie, ale jestem heteroseksualistą, w dodatku w formalnym związku z kobietą. Nie pisałem o tym na początku, by uniknąć szybkiego podsumowania tej recenzji typu: "nie wiesz, nie znasz się". Subkultura spod znaku LGBT jest dość hermetyczna w moim mniemaniu i mówię to z obserwacji polskiej społeczności. Miałem do czynienia z członkami tych środowisk spotkanymi w krajach Unii czy w Izraelu i tam to wszystko wygląda na bardziej otwarte ku propagowaniu własnych wartości niż u nas. Rozumiem, że czasy są nieprzychylne ostatnio wszelkim odmiennościom czy ludziom myślącym inaczej niż ci, którzy każą nam myśleć tak, jak oni by tego chcieli. W tej perspektywie z całą pewnością uważam "RuPaul's Drag Race" za bardzo ważny element dialogu. Po pierwsze, nie jest on nachalny - kto nie chce, nie musi oglądać, a kto chciałby z ciekawości podejrzeć, może w dobie Internetu w spokoju to zrobić. Warto zwrócić uwagę na dualizm RuPaula i samego programu. W trakcie warsztatów czy za kulisami widzimy Ru i uczestników jako mężczyzn, często bardziej męskich niż kreuje np. współczesna piłka nożna czy muzyka pop. Gdy zaś widzimy tych samych mężczyzn w dragu, to często można się złapać na tym, że nie mówimy "to ON", tylko "to ONA". Ten dualizm niejako wynika z naszej współczesności. Ludzie tu występujący nierzadko muszą mierzyć się z wieloma przykrościami w życiu codziennym tylko ze względu na swoją orientację seksualną czy wygląd. W programie mogą być sobą - zarówno bez przebrania i makijażu, jak i w nim. Parę razy zdarzyło się, że rodziny uczestniczek nie wiedziały o tym, co robią ich bliscy i dzięki programowi - głównie rodzice - przeżyli szok, ale i często okazało się, że zdali wtedy egzamin rodzicielskiej miłości. Sam RuPaul z przyjemnością powtarza, że jego program łączy rodziny, a te które razem uprawiają drag (w sensie: akceptują swoich bliskich jakimi są), pozostają razem. Prowadzący nie widzi też problemu w byciu wierzącym, mimo że sam jest gejem i drag queen. Co więcej, dzięki programowi mogły się ujawnić osoby niepewne swojej płci. Kilka uczestniczek zmieniło swoją płeć (najbardziej znana jest Carmen Carrera), niektóre z nich są w formalnych związkach czy są matkami dla dzieci swoich partnerów. W dwóch przypadkach uczestniczkami programu były nosicielki wirusa HIV (Ongina, Trinity K. Bonet). Nikt ich tam nie zjadł ani nie zamknął w chacie na końcu wsi, a wręcz przeciwnie - zyskały sobie sympatię i bliskość innych uczestniczek oraz widzów. "RuPauls' Drag Race" jest wart więcej niż kampanie na rzecz tolerancji, które - podobnie jak reklamy - można ignorować na co dzień. Jest to show, który trzeba sobie samemu odnaleźć i choćby z ciekawości obejrzeć. Ciekawość jest często przyczynkiem do przemyśleń, ponieważ "wzrasta wraz z wiedzą".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones