Protokół z Misji No #4

Połowa lat 90. Bujny rozkwit kina sensacyjnego zapoczątkowany dekadę wcześniej ma się ku końcowi. Konwencja dogorywa, wyciera się, zaczyna sięgać dna. Wtedy na scenę wkracza młody ulubieniec
Połowa lat 90. Bujny rozkwit kina sensacyjnego zapoczątkowany dekadę wcześniej ma się ku końcowi. Konwencja dogorywa, wyciera się, zaczyna sięgać dna. Wtedy na scenę wkracza młody ulubieniec publiczności z gotowym pomysłem w ręku, zdaje się mówić: "Na coś takiego wszyscy czekaliście". Ma na imię Tom. Jak uratować kino sensacyjne przed zapaścią? "Przełamać banalną konwencję czymś oryginalnym" - Tom uśmiechnął się, jak tylko on potrafi.

Brian de Palma, którego Cruise namówił do reżyserii, nakręcił thriller zmiksowany z sensacyjną akcją w idealnych proporcjach - tłumy widzów na całym świecie oszalały. Od czasu pierwszego "Mission: Impossible" minęło jednak już piętnaście lat, to szmat czasu jak na serię tak dochodową - a doczekała się ona dopiero czwartej odsłony. To źle, to bardzo źle, bo przez cały ten czas kino sensacyjne dalej ewoluowało, co możemy zaobserwować choćby na kolejnych odcinkach serii "M:I". Brak im jakiejkolwiek spójności, pojawia się w nich tylko dwóch znanych bohaterów (Oprócz Toma, jedynie Ving Rhames występuje w każdej odsłonie), oraz nazwa agencji dla której pracują. Z drugiej strony zasiadając do seansu widz nie musi przejmować się poprzednimi "Misjami..." - zostaje wciągnięty w wir akcji, a o to wszakże chodzi.

Przetrzymywany w moskiewskim więzieniu Ethan Hunt (niezastąpiony Tom Cruise) zostaje w brawurowy sposób odbity przez dwuosobowy zespół IMF, Jane Carter (Paula Patton) oraz Benjiego Dunna (znany z "M:I 3" Simon Pegg). Po szybkim briefingu angażują oni Ethana w akcję włamania do archiwów Kremla, nim zrobi to Cobalt, terrorysta chcący wywołać wojnę nuklearną, a który posiada już kody startowe do rosyjskich głowic. Kiedy wydaje się, że akcja przebiegnie sprawnie, okazuje się, że zespół wpadł w pułapkę zastawioną przez Cobalta, przez co Agencja zostaje obciążona winą za zamach bombowy na Kreml. Wojna wisi w powietrzu i tylko dzielny agent Hunt ze swoją ekipą może powstrzymać groźnego przeciwnika...

Akcja początkowo toczy się niespiesznie, agenci długo zabawiają w jednym miejscu - najpierw Moskwa, potem Dubaj, a finał rozegra się w Mombaju. Nie ma tu zbyt wielu podróży, jest za to intensywna akcja, na której z całą siłą starali się nas skupić scenarzyści i reżyser Brad Bird, pospołu w odtwórcami głównych ról. Nie da się jednak nie zauważyć, że "Ghost Protocol" jak żadna wcześniejsza odsłona sprawia wrażenie schematycznej, wyraźnie dzieli się na kilka pomniejszych segmentów, drobniejszych misji. W każdej użyto po jednym super-gadżecie i w każdej jesteśmy straszeni- "tym razem się nie uda!". Twórcy wyraźnie mają problem z budowaniem napięcia, jego przebieg ma charakter sinusoidalny - narasta z dziką szybkością, by w momencie kulminacyjnym stracić impet i utonąć w gąszczu groteskowych gagów, czy czerstwych dialogów. Pod koniec seansu "Ghost Protocol" odczuwa się przez to zmęczenie, a finałowe zmagania agentów nie robią już wrażenia, tak jak doskonały początek.

Miejscami nowe "Mission: Impossible" to raczej komedia sensacyjna aniżeli thriller szpiegowski. Z drugiej strony Brad Bird przemycił do "Ghost Protocol" nutkę nostalgii obecnej w innym jego dziele - "Iniemamocnych", będących zręcznym pastiszem szpiegowskiej konwencji spod znaku agenta "007". Również tutaj, na polu filmu aktorskiego reżyser nie zrezygnował z pewnego rodzaju prześmiewczej dezynwoltury. Co prawda niekiedy humor przypomina charakterystyczny, cięty styl Johna McClane`a, a więc jak najbardziej pasuje do rozrywkowo-sensacyjnego tonu widowiska, z drugiej jednak strony momentami jawnie kpi ze szpiegowskiego sztafażu lub wręcz parodiuje bardziej znane motywy serii "M:I", powodując niestety konsternację.

Po raz kolejny otrzymaliśmy obraz zachowawczy, nieporównywalny z częścią pierwszą "Mission: Impossible", tak pod względem klimatu, fabuły, jak i wykonania (choć wstęp do opowieści rokował pomyślnie). "Ghost Protocol" to formalna kontynuacja części trzeciej serii, więc osoby zaznajomione z poprzednią odsłoną powinny wyjść z kina dodatkowo usatysfakcjonowane. Gdyby jednak wyciąć z tytułu formułę "Mission: Impossible" i pozmieniać imiona bohaterów, "Ghost Protocol" mógłby z powodzeniem uchodzić za kontynuację zeszłorocznej "Wybuchowej pary".

Nie jest to wszakże zły film. Mnóstwo akcji i humoru spodoba się wielu widzom. Świadczą o tym znakomite recenzje i wyniki box-office'u na całym świecie. Przestrzegam przed "Ghost Protocol" jedynie fanów oryginału, z którym ten film nie ma zbyt wiele wspólnego. Największym mankamentem obrazu jest brak wyrazistych postaci, bo autorzy zdecydowanie skupili się na "misji niemożliwej do wykonania". Sęk tkwi w tym, że po raz kolejny po prostu musiała się udać. Warto byłoby więc zainwestować czas widza w coś, czego nie będzie się  od początku spodziewać.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Twórcy "Mission Impossible: Ghost Protocol", czwartej części serii o wyczynach agenta IMF Ethana Hunta... czytaj więcej
Po raz kolejny nie udało się powstrzymać Ethana Hunta, przed spowodowaniem nieuchronnych palpitacji... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones