Recenzja filmu

Miłego dnia? (2005)
Arie Posin
Jamie Bell
Camilla Belle

Przeżyłem, ale czy można nazwać to życiem?

Przedmieścia zamieszkiwane przez bogatych bądź średnio zamożnych obywateli to częste miejsce akcji filmów i seriali amerykańskich. Osadzone w takim miejscu produkcje przeważnie niczym nie różnią
Przedmieścia zamieszkiwane przez bogatych bądź średnio zamożnych obywateli to częste miejsce akcji filmów i seriali amerykańskich. Osadzone w takim miejscu produkcje przeważnie niczym nie różnią się od tysięcy innych, są jednak i takie, w których zamknięta społeczność przedmieścia idealnie nadaje się do sparodiowania mentalności Amerykanów czy życia tamtejszej klasy średniej. Jednym z takich tytułów może być chociażby serial "Trawka", w którym to z pozoru normalne przedmieście okazuje się rajem dla handlarzy marihuaną oraz jej amatorów. Podobnie jest w "The Chumscrubber", kinowym debiucie Ariego Posina. I chociaż narkotyki są tu na drugim planie, twórcy również starali się przedstawić życie przedmieścia w krzywym zwierciadle, nie oszczędzając Amerykanów jako społeczeństwa. Akcja filmu rozgrywa się na przedmieściu jednego z kalifornijskich miast. Pozornie życie płynie tutaj spokojnie, jednak tak naprawdę nic nie jest tak, jak być powinno. W lokalnej szkole wyższej cenionym towarem są "pigułki szczęścia", które rozprowadza dealer Troy. Dostawca prochów któregoś dnia postanawia jednak ze sobą skończyć i wiesza się we własnym pokoju. Jego ciało znajduje Dean - znajomy z sąsiedztwa. Chłopak, po odkryciu ciała, opuszcza dom denata, nie informując nawet jego rodziców o tym, że ich syn odebrał sobie życie. Jak się okazuje niedługo później, Troy był dłużny sporo towaru niejakiemu Billy’emu, który za wszelką cenę chce odzyskać prochy, wykorzystując do tego celu Deana, który miał z Troyem najlepszy kontakt. Aby zagwarantować sobie jego posłuszeństwo, Billy wraz z dwójką znajomych porywa jego brata, Charliego. Jak się jednak okazuje, porywany przez nich Charlie jest przyrodnim synem burmistrza... Fabuła filmu jest na pierwszy rzut oka bardzo prosta. W tym filmie nie chodzi jednak o treść, a o psychologię postaci i ukazanie związków międzyludzkich. Wspomniałem wcześniej, że na owym przedmieściu nic nie jest tak, jak powinno. Dean, wychodząc z domu Troya, nawet słowem nie pisnął, że znalazł jego zwłoki. Chłopak zdaje się tym nie przejmować - w rozmowie z Crystal, znajomą Billy'ego, stwierdza jedynie, że przed osiągnięciem 18. roku życia statystyczny Amerykanin widzi w telewizji około dziesięciu tysięcy trupów, a to, co zobaczył w pokoju Troya, było zupełnie inne niż to, co widział na ekranie. Ojciec Deana, psychoanalityk, po krótkiej rozmowie z nim postanawia przepisać mu tabletki, które mają rozwiązać problem. Brata, Charliego, zobaczyć możemy jedynie grającego w grę komputerową, ojciec zajęty jest promowaniem swojej nowej książki, a matka aktywnie działa na rzecz prowadzenia nowego stylu życia. Przez takich właśnie dziwaków zamieszkana jest okolica. Matka Troya po śmierci syna nieco wariuje - zaczyna oddawać sąsiadom różne naczynia, które rzekomo jej pożyczyli. Przy okazji zapewnia każdego, kogo spotka, że absolutnie nie wini go za śmierć syna. Burmistrz, który ma bzika na punkcie delfinów, zaręczony jest ze znaną aranżerką, ale żadne z nich przez cały weekend nie zauważyło, że ich syna porwano - przez dwa dni rzekomo nie wychodził z pokoju, nic nie jadł ani nie pił. A rodzice naszych młodych porywaczy? Gdy młodzi mówią im, że porwali Charliego dla okupu, opiekunowie jedynie się uśmiechają. Istna paranoja. Film kończy się natomiast niczym wiele klasycznych tragedii - weselem i pogrzebem jednocześnie. Wszyscy bohaterowie, o których wspomniałem, są zagubieni w społeczeństwie. Mógłbym wymienić tutaj wiele cech, które można by im przypisać: wyalienowanie, zamknięcie w sobie, stronienie od innych ludzi, niezrozumienie, kierowanie się wyłącznie własnymi pobudkami bez zwracania uwagi na innych, uciekanie przed problemami, zabieganie, wynikiem czego jest brak czasu dla najbliższych. Ogarnięci są społeczną znieczulicą, najlepszą ucieczką od problemów według wielu z nich jest zamknięcie się w sobie i pogrążenie w problemach. Dotyczy to zwłaszcza głównego bohatera, Deana, który jest tutaj najlepiej zarysowaną postacią. W związku z nim pojawia się także nadprzyrodzony wątek - tytułowy Chumscrubber, czyli postać z brutalnej komputerowej gry, w którą grają wszystkie dzieciaki w dzielnicy. Owa postać któregoś dnia obudziła się bez głowy; od tego czasu nosi ją w ręce i "żyje" walcząc z zombies, które panoszą się po jego mieście, jednak jak sam mówi: "Przeżyłem, ale czy można nazwać to życiem?". Chumscrubber jest tutaj wybawcą Deana - prześladuje go, przypominając mu o tym, o czym chłopak chce zapomnieć, nie pozwalając do końca zamknąć się w sobie. W postaci Chmuscrubbera dopatrzyć można się sumienia. Ono też często nęka nas tym, czego nie chcemy pamiętać, w wyniku czego przychodzi nam się z tym zmierzyć, aby nie zwariować. Film można by nazwać komedią, ale bardzo czarną z dosłownie wisielczym humorem. Wątki komediowe nie są tu najważniejsze, chociaż było kilka nawet całkiem niezłych. Ten film to przede wszystkim dramat, ciekawe studium psychologiczne oraz groteska i satyra. Używając tych środków, Posinowi udało się w ciekawy sposób skarykaturować społeczeństwo amerykańskie, naród uzależniony od valium i prozacu. Przerażająca jest jednak prawdziwość tego obrazu, bo chociaż akcja osadzona została w społeczeństwie amerykańskim, sporo zaobserwowanych w tym filmie rzeczy przekłada się także na nasze społeczeństwo. Ale poza tym jest tutaj wiele scen, które bardzo pasują właśnie do Amerykanów, w innych krajach coś takiego jest mniej zauważalne. Mam na myśli chociażby scenę, w której ojciec zamiast szczerze porozmawiać z synem o jego problemach, spróbować go zrozumieć, jakoś pomóc, robi mu krótką sesję psychoanalityczną i przepisuje tabletki na uspokojenie. "The Chumscrubber" jest bardzo ładnie zrealizowany technicznie. Przede wszystkim ma świetny klimat, utrzymany w atmosferze lekkiej paranoi - miejscami niepokojący, kiedy indziej zabawny. Całości dopełnia znakomita muzyka, świetnie wpisująca się w ten film i idealnie obrazująca wszystkie sceny. Niektóre motywy z powodzeniem można by wykorzystać w horrorze bądź thrillerze, aby spotęgować w nim atmosferę grozy. Świetnie wypadają także reżyseria i zdjęcia, ale największe brawa należą się fenomenalnym aktorom. A jest komu te brawa bić! Mimo że mamy do czynienia z produkcją niskobudżetową (niecałe siedem milionów dolarów), w obsadzie występuje mała parada gwiazd, z Glenn Close i Ralphem Fiennesem na czele. Zobaczyć możemy również Carrie-Anne Moss, czyli Trinity z "Matrixa" - była to pierwsza rola, w której mi się spodobała. Nie zabrakło również młodych gwiazd: Jamiego Bella ("King Kong", "Billy Elliot"), Camilli Belle ("W ciszy"), Justina Chatwina ("Wojna światów", "Trawka") czy Rory'ego Culkina ("Znaki"). Bezbłędnie wcielili się w swoje postacie, grali bardzo przekonująco, miejscami udzielały mi się ich emocje - jest to u mnie rzecz niezwykle rzadka, dlatego bardzo cenię każdą produkcję, której uda się taki efekt wywołać. Mimo iż to niskobudżetowy reżyserki debiut, trzeba powiedzieć, że bardzo udany. Wszystkim początkującym reżyserom życzyłbym tak rewelacyjnych debiutów. "The Chumscrubber" to film bardzo interesujący, dobrze zrealizowany i miejscami bardzo szczery. Przy okazji jest to świetna satyra nie tylko na społeczeństwo amerykańskie, ale i na ludzi w ogóle. Gorąco polecam!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jednym z motywów pojawiającym się ciągle w kinowym debiucie Arie Posin jest delfin - zwierzę, które ma... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones