Przychodzi facet do ministra

Debiutujący za kamerą Christoph Rurka całą wiedzę o kinie i życiu wyniósł najpewniej z polskich kabaretów. Bez względu na to, czy obserwujemy propozycję korupcyjną, podglądamy bohaterów przy
O Marku Niewiadomskim (Grzegorz Małecki) faktycznie nic nie wiadomo, poza tym, że nie potrafi dobrać skarpetek, a kiedyś planował zrobić doktorat – wnioskując z jego perypetii, chyba z picia piwa przez słomkę. On sam również o niczym nie ma pojęcia, przez życie idzie jak dziecko we mgle – na plecach wisi mu zołzowata żona (Katarzyna Glinka), która wymarzyła sobie wakacje na Kanarach, długi jakoś same nie chcą się spłacić, a ilość kredytów rośnie wprost proporcjonalnie do frustracji. Kiedy zapobiegliwy scenarzysta stawia na jego ścieżce dawnego profesora, który namawia bohatera do objęcia wysokiego stanowiska w rządzie, Marek wkracza do krainy wielkich pieniędzy i jeszcze większego nepotyzmu. Z kolei reżyser dochodzi do odkrywczego wniosku, że polityka nie jest zabawą dla idealistów. Kto by pomyślał.



"Na układy nie ma rady" to komedia należąca do gatunku filmów z Michałem Milowiczem (zanim wyciągniecie łańcuchy i zaostrzone kije – jasne, doceniam sztubacki majestat "Chłopaki nie płaczą", nie mam wyboru, też byłem w liceum). Po pierwsze, nie żartuję, trzecie skrzypce gra w niej sam Milowicz – facet, który jest zabawniejszy tylko ode mnie i którego piaski czasu zasypały nie bez powodu. Po drugie, twórcy biorą się za bary z polskim piekiełkiem politycznym, zaś strategię kija w mrowisku mylą ze strategią "kijem po głowie". Po trzecie, całość nakręcona jest tak, by politycznych elit ani za mocno nie połaskotać, ani nie podrapać – niektórzy powiedzą "bezpiecznie", ja powiem: na nogach z waty.

Pomijając Milowicza, nie ma w podobnej formule nic, czego nie dałoby się wybaczyć. O ile oczywiście film pokaże raz na jakiś czas satyryczny pazur, żarty zostaną napisane z minimalnym szacunkiem dla inteligencji widza, z kolei aktorzy będą prowadzeni przez osobę, która przynajmniej raz słyszała dyskusję prawdziwych ludzi. Tyle że debiutujący za kamerą Christoph Rurka całą wiedzę o kinie i życiu wyniósł najpewniej z polskich kabaretów. Bez względu na to, czy obserwujemy propozycję korupcyjną, podglądamy bohaterów przy kuchennym stole czy jesteśmy w samym środku policyjnej obławy, oglądamy festiwal czerstwych gagów, pozbawionych puenty dowcipasów i słownego ping-ponga, w którym za piłeczkę służy ołowiana kula. Większość scen mogłaby się zresztą rozpoczynać od "przychodzi facet do lekarza", bo polega z grubsza na rozmowach Niewiadomskiego z korowodem petentów. Szczytem żenady i zarazem przykrym dowodem na mizoginię twórców pozostaje epizod Marcina Kwaśnego, który próbuje ubezpieczyć bohatera od gwałtu na jego żonie. Panowie odrobili lekcje z amerykańskiej komedii scenicznej i zrozumieli, że żartować można ze wszystkiego. Zapomnieli tylko napisać dobry dowcip.



Jeśli nawet mnie, człowiekowi dostającemu zapaści, kiedy wojownicy parytetów wymierzają sprawiedliwość widzialnemu światu, coś wydaje się mizoginiczne, to znaczy, że w filmie brakuje tylko nagiej i biczowanej przez kulturystów sufrażystki. Kobiety są tu albo bezdennie głupie, albo niepomiernie chciwe, najczęściej wydają się połączeniem obydwu tych cech. Faceci to z kolei albo poczciwe misie, albo cyniczni gracze, ewentualnie dobre chłopaki od wódeczki i zagryzki. Nawet aktorzy wydają się zagubieni w tej "komedii charakterów", gdyż nie widzę innego powodu, dla którego mechanicznie wygłaszane kwestie miałyby sąsiadować z posuniętą do granicy karykatury nadekspresją. Aha, sorry że dopiero teraz – za scenariusz odpowiada Piotr Czaja, ten od "Kac Wawy".  

Przełom nadchodzi w momencie, gdy Niewiadomski, nie mogąc znaleźć odpowiedniego kandydata na stanowisko grafika komputerowego, przyjmuje do pracy swojego krewnego. Ale nawet wtedy potencjalnie ciekawa opowieść o idealistach przechodzących na ciemną stronę mocy, zostaje zduszona w zarodku. Na układy jest więc rada i to całkiem oczywista: wystarczy pozostać sobą, a wszystko będzie dobrze – etyczny kręgosłup nie pęknie, a pieniądze zaczną spadać z nieba. Uff, teraz można już z czystym sumieniem wyrazić żal, że Niewiadomski nie istnieje. Gdyby było inaczej, być może nikt nie musiałby go wymyślać.
1 10
Moja ocena:
1
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones