Recenzja filmu

Wilk z Wall Street (2013)
Martin Scorsese
Leonardo DiCaprio
Jonah Hill

Rekin(y) finansjery

W ciągu ostatniej dekady Martin Scorsese próbował swoich sił w różnych gatunkach filmowych. Słynny reżyser o włoskich korzeniach brał się za bary z opowieścią o zemście irlandzkiego emigranta
W ciągu ostatniej dekady Martin Scorsese próbował swoich sił w różnych gatunkach filmowych. Słynny reżyser o włoskich korzeniach brał się za bary z opowieścią o zemście irlandzkiego emigranta ("Gangi Nowego Jorku"), zahaczył o biografię człowieka wysokich lotów ("Aviator"), odświeżył mocny azjatycki kryminał "Infernal Affairs" ("Infiltracja"), by w końcu stworzyć mroczny obraz o przewrotnym zakończeniu ("Wyspa tajemnic"). Istną wisienkę na torcie stanowiło kino familijne, czerpiące garściami z powieści typu "Oliver Twist" opowiadające o losach sieroty o wielkim sercu i jeszcze większej wyobraźni ("Hugo i jego wynalazek"). Wycieczka po odmiennych gatunkach zaserwowana przez Scorsese z pewnością była miłym przeżyciem, jednak gro fanów "mistrza kina gangsterskiego" oczekiwało produkcji na miarę kultowych "Chłopców z ferajny" czy "Kasyna" - mocnych historii pozbawionych tematów tabu, w których miłość do pieniądza zwycięża nad lojalnością, a najlepszą metodą na wydobycie zeznań było wkręcenie głowy nieszczęśnika w imadło...  

Koniec końców, Scorsese postanowił powrócić do tematu przekrętów, brudnej mamony, ludzkich żądz i nadgorliwych agentów FBI czyhających na grube ryby szemranego businessu w produkcji "Wilk z Wall Street". Tradycyjnie już główną rolę w filmie podźwignął naczelny aktor reżysera, Leonardo DiCaprio, równie tradycyjnie całość została okraszona narracją z offu oraz wybrykami protagonisty uwłaczającym słowu "legalność". Niemniej jednak, wbrew głosom określającym film jako "Chłopcy z ferajny" na giełdzie, dzieło reżysera ma zupełnie inny, specyficzny styl.

Tytułowy "Wilk" to niejaki Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio), bajecznie bogaty broker mający moralność w głębokim poważaniu. Początki rekina finansjery nie były jednak usłane różami. Ambitny chłopak pewnego dnia postanowił zostać maklerem giełdowym, do którego to zawodu, jak się miało okazać, miał niespotykaną smykałkę. Pełen nadziei pierwsze kroki stawiał na słynnym Wall Street, zaczynając od najmniejszego ogniwa ichniejszego łańcucha pokarmowego. Po różnych perturbacjach Belfort postanowił w końcu wykorzystać swój niezwykły talent w jedynym słusznym celu - kolekcjonowaniu Benjaminów, Franklinów i innych osobistości wydrukowanych na zielonym papierze. Obrotny Jordan, dzięki charyzmie i krasomówstwu, z sukcesem rozwinął małą spółkę założoną wraz z Donnym (Jonah Hill) oraz innymi znajomymi, dorabiając się grubych milionów. Niestety, szybki szmal wiązał się z równie szybkim stylem życia i "nie do końca legalnymi" praktykami. To właśnie naginanie prawa doprowadziło do wzmożonego zainteresowania agentów FBI osobą Belforta zmagającego się na dodatek się z problemami osobistymi wszelakiej maści.

"Wilk z Wall Street" to film o zupełnie innym ciężarze gatunkowym niż nieśmiertelni "Chłopcy z ferajny" i "Kasyno" (które to tytuły zapewne będę w recenzji przywoływał do tablicy jeszcze parokrotnie). Owszem, w produkcji z DiCaprio tematem przewodnim wciąż jest wyścig za sałatą oraz uzależnienie od trunków i prochów, w dodatku w pewnym momencie do akcji wkracza niezmordowane FBI chcące przyszpilić Belforta i jego wesołą gromadkę. W poprzednich kultowych dziełach Scorsese nacisk położony był jednak w głównej mierze na niesamowitej brutalności rządzącej kryminalnym światkiem, w którym łamanie palców czy zabójstwa w biały dzień to chleb powszedni. W "Wilku..." zaś postawiono na epatowanie seksem i przekraczającą wszelkie granice rozpustę, napędzaną kolejnymi "kreskami" wciąganymi do nosa (koniecznie z piersi/ pośladków młodych niewiast). Ilość chemii, jaką raczą się główni bohaterowie filmu, pewnikiem powaliłaby całe stado słoni, zaś orgie urządzane przy każdej nadarzającej się okazji zawstydziłyby nawet reżysera niesłynnego obrazu "Kaligula" (przesadzam). Z jednej strony tak szaleńczy wir szampańskiej zabawy idealnie ukazuje pokusy rządzące światem dolarowych krezusów, z drugiej jednak kolejne alkoholowo-seksualne wyskoki protagonisty mogą lekko męczyć. Całe szczęście, że historia życia Belforta to opowieść o wzlotach i upadkach spowodowanych nie tylko upojeniami i pociągiem do narkotyków, ale także burzliwymi relacjami z ukochaną (ukochanymi?) oraz kolejnymi kłopotami w finansowym raju. Dzięki ciekawie ukazanej fabule obejmującej spory wycinek z życia playboya widz z zainteresowaniem obserwuje rozwój wypadków.

Widowisko zaserwowane przez niezmordowanego Scorsese zapada w pamięć dzięki paru wyśmienitym dialogom, świetnej reżyserii oraz pełnokrwistym postaciom koncertowo odegranym przez znanych aktorów. Dzięki "Wilkowi" widz będzie miał szansę poznać reguły pozwalające maklerowi zachować resztki zdrowego rozsądku (vide: mocny, choć obsceniczny, wywód postaci granej przez McConaugheya o samozaspokajaniu i dragach), zapoznać się ze szczegółami giełdowych przekrętów czy dowiedzieć się, w jaki sposób sprzedać... długopis każdemu, bez wyjątku. To właśnie ostre jak brzytwa wymiany zdań, niepozbawione przekleństw i wymyślnych inwektyw, nadają "Wilkowi..." charakterku.

Jeśli chodzi o formę reżyserską Scorsese, mistrz bez problemu udowadnia, że "w starym piecu diabeł pali", stosując stare zabiegi poparte paroma nowinkami. Jak już napisłem, spora część "Wilka..." rozgrywa się w formie retrospekcji, której towarzyszy komentarz głównego bohatera. Co jednak ciekawe, Belfort nierzadko zwraca się bezpośrednio do widza, w pewnej scenie bezczelnie idąc w stronę kamery, wygłaszając swe mądrości wprost do ekranu. W niektórych scenach Scorsese czaruje długimi, nieprzerwanymi ujęciami, choćby w przypadku ukazania zgubnych skutków nałogu... Wspomnę tylko, że DiCaprio niejako powraca wtedy do jednej ze swoich pierwszych ról, mianowicie chłopaka z "Co gryzie Gilberta Grape'a". Tak, specyficzne poczucie humoru przebija się przez cały seans, co rusz atakując widza niewybrednymi żartami o ciągnięciu tego i owego czy zapinaniu... bynajmniej nie swetra.

Niesamowite jest to, iż obsadzony w roli głównej DiCaprio zdaje się wciąż rozwijać w swojej profesji. Nie dziwi zatem wcale fakt, że z powodzeniem zastąpił innego naczelnego aktora Scorsese, Roberta De Niro. DiCaprio, który zresztą miał chrapkę na kreację Belforta, odkąd przeczytał życiorys brokera, daje iście oscarowy popis niesamowitej gry aktorskiej. Jordan w jego wykonaniu to przewrotna postać, która z niewinnej owieczki przeistacza się w prawdziwego wilka w owczej skórze; z wiernego męża - w chodzącą aptekę i seksmaszynę o nienasyconym apetycie na pieniądze. DiCaprio wprost szaleje na ekranie, wkładając w postać Belforta całego siebie. Jego rewelacyjny występ zostawia w tyle i tak solidne kreacje Jonaha Hilla (jako Donniego, który lubi swoją kuzynkę... bardzo) czy McConaugheya (niestety, tylko drobny epizod). Aktorska pierwsza klasa.

Niestety, fanów typowego kina gangsterskiego "Wilk..." może lekko rozczarować. Owszem, sama historia od zera przez bohatera do zera jest interesująca, jednak lwia część blisko trzygodzinnego seansu to seria beztroskich orgii przerywanych wciąganiem nielegalnych substancji, zapewne na poprawę krążenia. Wątek z FBI stanowi ledwie mały ułamek całości, a chwilami slapstickowy humor bawi... ledwie przez chwilę. Mimo wszystko "Wilk..." to film odważny, w którym hedonistyczny tryb życia zostaje ukazany od podszewki, a nagie pupy ponętnych kobiet zjawiskowo ubarwiają pierwszy plan.

Najmocniejszymi punktami produkcji pozostają jednak kreacje aktorskie, reżyseria, dialogi oraz kolejne finansowe przekręty Belforta. Nie twierdzę, że"Wilk..." to kino znacznie gorsze od sztandarowych filmów Scorsese, tylko po prostu inne. Zgodnie z myślą przewodnią filmu, by coś sprzedać, należy wykreować popyt, co twórcom  "Wilka..."  udało się z nawiązką. Ostra kampania promocyjna oraz liczne nominacje z pewnością zachęciły niejednego kinomana na seans. Ja mimo wszystko wolę klimaty mafijnego półświatka, w którym króluje przemoc, a nie "garnitury" kopulujące niczym króliki.

Ogółem: 7+10

W telegraficznym skrócie: bujny żywot chciwego brokera w reżyserii Scorsese; rewelacyjna rola DiCaprio z zasłużoną nominacją do nagród; dobrze znany sposób narracji z komentarzem bohatera + mocne dialogi + kryminalna otoczka z finansowymi przekrętami przesiąknięta nagością, erotyzmem i zgorszeniem; mocne momenty ustępują miejsca groteskowemu epatowaniu imprezowym szaleństwem; dobre kino, ustępujące jednak najlepszym dziełom mistrza o dwie klasy.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Martin Scorsese, jak żaden inny twórca w Hollywood, przez ostatnie czterdzieści lat potrafił łączyć... czytaj więcej
Filmowy Jordan Belfort był idealistą. Wierzył, że poczet maklerów sprzyja rozwojowi gospodarki i że są... czytaj więcej
Więcej, więcej, więcej – to wciąż za mało. To motto znajduje w najnowszym filmie Martina Scorsese bardzo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones