Recenzja filmu

Tron: Dziedzictwo (2010)
Joseph Kosinski
Jeff Bridges
Garrett Hedlund

Rzuć moim dyskiem jeszcze raz

"Tron" to film, na który czekałem od dawna – ze względu na muzykę Daft Punk oraz Jeffa Bridgesa i Olivie Wilde. Wszyscy oni są dla mnie wyznacznikiem pewnej stałej jakości – projekty, które
"Tron" to film, na który czekałem od dawna – ze względu na muzykę Daft Punk oraz Jeffa Bridgesa i Olivie Wilde. Wszyscy oni są dla mnie wyznacznikiem pewnej stałej jakości – projekty, które tworzą i w których uczestniczą, zwykle są przynajmniej dobre.
Jak było tym razem? Czytajcie dalej.

"Tron" od początku skazany jest na sukces – wielka machina promocyjna uruchomiona przez Disneya, oryginalna muzyka oraz znane twarze. Nawet jeżeli jego jakość pozostawia wiele do życzenia.

Co się dzieje w nowym "Tronie"? Młody Sam Flynn (Garrett Hedlund) wiedzie pełne emocji życie, wynagradzając sobie w ten sposób brak ojca, który mógłby pomagać mu rozwijać swoje pasje. Tymczasem, w cyfrowym świecie Kevin Flynn (w tej roli Jeff Bridges w wersji Zen) walczy z systemem, a raczej stara się walczyć poprzez bezczynność, łamiąc tym samym fundamentalną zasadę – "najlepszą obroną jest atak". Po krótkich perypetiach jego syn chcąc nie chcąc dostaje się do cyfrowej rzeczywistości – w której aktualnie rządzi złowieszczy CLU (komputerowo wygenerowana twarz Bridgesa) i zostaje wdrożony w jakże skomplikowane zasady rządzące tym światem – na pytanie, co ma robić, dostaje niezwykle lakoniczną odpowiedź: survive. I właściwie w tym momencie zaczyna się film – wszystko, co wydarzyło się przed, było jedynie przydługim wstępem.

Trzeba przyznać, że twórcom należy się pochwała za stworzenia sequela dwadzieścia osiem lat po pierwszej części. Zwłaszcza, że w dzisiejszej dobie zaawansowanej technologii nikt już raczej nie powróci do pierwszej części, ponieważ kojarzy się ona z efektami rodem z czarno-białego gameboya. Jednak dalej można na tym zarobić trochę pieniędzy – tak jak niespełna trzydzieści lat temu nasz rynek zasypują już kolejne gry komputerowe na podstawie filmu, niedługo ujrzymy gry planszowe, a kiedyś może nasze dzieci będą bawiły się małymi pluszakami z twarzą Bridgesa – tak właśnie działa Disney.

Efekty specjalne (nie oszukujmy się – to one są kluczem programu) stoją na poziomie dobrym i tylko dobrym. Nie są ani wybitne i zapierające dech w piersi ani nie stwarzają pozorów, że stworzył ktoś nie znający się na rzeczy.

Jednak, co ciekawe, rzekomo film jest zrobiony w połowie w 2D, a w połowie 3D. Niestety muszę się przyznać, że moje oko (zwłaszcza wyczulone na wysokiej jakości obraz) nie dostrzegło wielkiej różnicy – jeżeli w ogóle. Wydaję mi się, że okulary do oglądania 3D, które są nieodłączną częścią filmu, służą tylko temu, aby nieznacznie podnieść jakość odtwarzanego obrazu. Co za tym idzie, rośnie też cena biletu, ale nasza satysfakcja już o wiele mniej.

Uważam, że "Tron: Dziedzictwo" jest dobry i nic ponadto – ot kolejny film, na który warto wybrać się z rodziną w niedzielne popołudnie i nic więcej.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Tron: Legacy" to produkcja, na którą czekałem bardzo długo. Zapowiedzi twórców zaostrzyły mi apetyt, a... czytaj więcej
Tym jakże wymownym hasłem można doskonale określić najnowszą produkcję Disneya. Reboot/remake opowieści... czytaj więcej
Pierwszy "TRON" z 1982 roku był niemałą rewolucją w dziedzinie efektów specjalnych. Film traktujący o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones