Recenzja filmu

Zły porucznik (2009)
Werner Herzog
Nicolas Cage
Eva Mendes

Służba na haju

"Zły porucznik" to nie tylko najlepsza fabuła Niemca od blisko dwudziestu lat, ale również całkiem udany pastisz policyjnych kryminałów i jeden z najprzyjemniejszych narkotycznych odjazdów,
Podobno, słysząc o planach przerobienia "Złego porucznika", Abel Ferrara, reżyser oryginału z 1992 roku, zapłonął świętym gniewem i, nie bacząc na słowa, posłał twórców do piekła. Wygląda na to, że Werner Herzog i spółka skorzystali z jego rady, a w podróż zabrali wiaderko kolorowych pigułek. Omawiany film to nie tylko najlepsza fabuła Niemca od blisko dwudziestu lat (czyli pokazywanego w weneckim konkursie "Krzyku kamienia"), ale również całkiem udany pastisz policyjnych kryminałów i jeden z najprzyjemniejszych narkotycznych odjazdów, jakie ostatnimi czasy zaserwowało nam kino głównego nurtu.

Tytuł nie kłamie, ten porucznik naprawdę jest zły. Terence McDonagh ćpa na potęgę, bierze i pierze kasę, a dla relaksu obrabia klientów swojej dziewczyny, prostytutki Frankie (zjawiskowa Eva Mendes). Nie przepuści żadnej młódce w obcisłej sukience, nie przegapi żadnej rozgrywki o wysoką stawkę. W wolnych chwilach ślęczy nad sprawą brutalnego zabójstwa imigrantów z Senegalu. To jednak najmniejszy z jego problemów. Z niespokojnymi rękoma, rozbieganym wzrokiem, obolałym krzyżem i pokracznym chodem, przywodzi na myśl wampira Nosferatu. Na głodzie. Dookoła miasto jazzu, seksu i karnawału. Big Easy? Nie tym razem. Nowy Orlean ledwo zipie, wycieńczony morderczym tańcem z Katriną.

Wpisany w reagującą na jego emocjonalne stany oraz poczynania (sprowadzające się głównie do zażywania narkotyków) ekspresjonistyczną rzeczywistość, McDonagh przypomina nieszczęśników, którym Herzog zafundował wędrówkę nad otchłanią szaleństwa. Odgrywający go Nicolas Cage przechodzi na ekranie sam siebie. "Zostawić Las Vegas", "Adaptacja", "Ciemna strona miasta", "Peggy Sue wyszła za mąż" – na palcach jednej ręki można policzyć filmy, w których był tak dobry. Jego złamanemu, przegranemu bohaterowi łatwo współczuć. Jednocześnie pozostaje on postacią odrażającą, brudną, złą. I niezwykle fotogeniczną.

Ferrara kręcił swój film u szczytu mody na deheroizację filmowych stróżów prawa. Dziś podobną, rewizjonistyczną strategię wypada już tylko sparodiować. Tamten utwór atakował widza obrazami krucyfiksów i śmiertelnie poważnym tonem opowiadał o odkupieniu, które nie było możliwe. Ten pokazuje, że "odkupienie" to tylko fabularna cegiełka, tak samo istotna jak niespodziewana strzelanina, spodziewana bura od przełożonych czy rodzinna kłótnia (tak, McDonagh, choć trudno w to uwierzyć, ma rodzinę i to równie barwną). Zaglądając w głąb przeoranego ciężkimi dragami umysłu, kamera wyczynia prawdziwe cuda. Ujęcia z perspektywy aligatora bądź stadka wyluzowanych legwanów to formalne wisienki na torcie i zarazem autoparodystyczne mrugnięcie okiem do widza (w końcu, jak rzadko kiedy u Herzoga, człowiek nie musi zmagać się z Naturą, gdyż ta zostaje wykorzystana jako element stricte humorystyczny). Wraz z ostatnim kadrem autor dopisuje kolejny rozdział swojej wielkiej "historii obłędu".
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pamiętacie Harveya Keitela obscenicznie masturbującego się na nowojorskiej ulicy? A magnetycznego Bruna... czytaj więcej
Zapomnijcie o ponurej, zaciśniętej jak pięść twarzy Harvey’a Keitel’a – porucznika w objęciach zła, nad... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones