Recenzja wyd. DVD filmu

Godziny strachu (2007)
Mike Barker
Pierce Brosnan
Gerard Butler

Scenariuszowe przygody Gerarda Butlera

Zaczynam odnosić wrażenie, że Gerard Butler posiada dziwny talent do wyboru filmów opartych na interesującym pomyśle o wielkim potencjale, które jednak okazują się klapą z powodu kompletnej
Zaczynam odnosić wrażenie, że Gerard Butler posiada dziwny talent do wyboru filmów opartych na interesującym pomyśle o wielkim potencjale, które jednak okazują się klapą z powodu kompletnej nieudolności scenarzystów. Tak było swego czasu z "Timeline", słabą ekranizacją całkiem niezłej powieści Crichtona, tak było również z "Draculą 2000", którego twórcy zamordowali, z okrucieństwem godnym Vlada Tepesa z saskich opowieści, co najmniej dwa arcyciekawe pomysły na których opierał się film. Tak jest również z jednym z najnowszych filmów, w jakich wystąpił Gerard, mianowicie z "Butterfly on the wheel", znanym również jako "Shattered", który po telewizyjnej premierze w tym roku został chyłkiem wypchnięty do sprzedaży na płytach DVD. W dziele owym wystąpili również Pierce Brosnan, któremu najwyraźniej się nudzi ostatnio, oraz Maria Bello. Po raz kolejny okazuje się, że ktoś miał pomysł na ciekawą opowieść, ale przyszedł pan scenarzysta, a za nim pan reżyser i z pomysłu zostały drzazgi. Film zaczyna się od rodzinnej sielanki, bo oto mamy Neila Warnera (Butler) oraz jego piękną małżonkę Abby (Bello), którzy kochają się jak dwa aniołki. Do tego mają prześliczną, złotowłosą i niebieskooką córeczkę Sophie. Butler ocieka urokiem (jak to Butler), śle uśmiechy, stroi pocieszne miny do córeczki, jest słodko, miło i puchato. Do momentu kiedy nasz drogi Neil idzie do pracy, bo wtedy z milusiego pana Warnera wyłazi kawał obrzydliwego sukinsyna, zimnego, wyrachowanego i bezwzględnego. Potem znowu wracamy na chwilę w objęcia rodzinnej sielanki, która zostaje znienacka przerwana, gdy z tylnego siedzenia samochodu, którym jadą państwo Warner (Sophie pozostała w domu pod opieką niani) wyłania się obrośnięty osobnik (Brosnan) z pistoletem w dłoni, który porywa naszych bohaterów, a zaraz potem okazuje się, że stawką w grze jest życie ich córeczki, pozostającej w rękach wspólnika porywacza. W tym momencie mamy wielkie wejście kichy. Brosnan, przemawiając z fatalnym irlandzkim akcentem (a przecież jest Irlandczykiem) stawia Warnerom coraz dziwniejsze żądania, jak nie stawia, to gada. Gada cały czas, nawija i nawija, tak że po pięćsetnym monologu na temat rozpieprzania czyjegoś życia oraz nikczemności Neila Warnera człowiek zaczyna pragnąć gwałtownie, żeby rzeczony Warner udusił dziada jak najprędzej, zanim ten zabierze się do kolejnej przemowy. Drugim problemem tego filmu jest konstrukcja bohaterów. Abby jest zarysowana bardzo powierzchownie, nie bardzo przyciągając sympatię, czy bodaj zainteresowanie widza. Porywacz, jak już wspomniałam, doprowadza widza do szału swoją nieopanowaną gadatliwością. Neil Warner zaś dowodzi radosnego debilizmu scenarzysty. Gerard Butler dwoi się i troi na ekranie, wkładając mnóstwo wysiłku w wykreowanie swojej postaci i, paradoksalnie, tym wysiłkiem kładzie cały film na łopatki. Dlaczego? Otóż intryga filmu miała opierać się na tym, że sielankowy obraz rodzinnej słodyczy serwowany widzowi na początku filmu jest obrazem fałszywym, a słodki imć Warner jest w gruncie rzeczy paskudny. Scenarzysta jednak zapomniał najwyraźniej, że całą prawdę o charakterze Warnera zaserwował widzowi na płaskim talerzu na samym początku filmu, pokazując zachowanie Neila w pracy. Czym zatem widz miałby być zaskoczony? Nie ma tu miejsca na stopniowe odkrywanie fałszywości owej sielanki, szczególnie że o parszywości charakteru pana Warnera przypomina nam się z regularnością zegara z kukułką. To zazębia się z kolejnym problemem, mianowicie z tym, że widz nie znajduje tu ani jednej postaci, którą mógłby polubić, czy bodaj zainteresować się jej losami. Abby, jak wspomniałam, to szkic zaledwie, kilka kresek na papierze, porywacz zaś jest nieziemsko irytujący. Natomiast Warner jest glizdą, o czym nie daje nam zapomnieć nawet na chwilę. Gdy tylko wzbudzi w widzu odrobinę współczucia albo sympatii, scenarzysta rusza do kontrataku, każąc Neilowi łgać okrutnie i bez zmrużenia oka, targać brutalnie małżonkę, albo w inny sposób objawić plugawość własnego charakteru. A że Butler zdolnym aktorem jest i, jako się rzekło, w tę rolę wkłada mnóstwo wysiłku, zatem plugawość objawia nader przekonująco, co sprawia, że sympatię widza szlag trafia. Sytuacji nie poprawia rozkoszny brak logiki w tej całej opowieści. Pomijam już to, że porywacz dzieli z wszystkimi innymi porywaczami Hollywoodu niezachwianą wiarę w to, że kierowca samochodu przemieszczającego się z dużą prędkością szturchnięty znienacka lufą pistoletu w potylicę, z wrażenia nie roztrzaska pojazdu wraz z zawartością na pierwszym słupie/drzewie/murze. To, jako standard mogę odpuścić, ale takich motywów jak przerażeni rodzice, którzy doszli do wniosku, że porywacz blefuje, w związku z tym uciekli mu przy pierwszej nadarzającej się okazji, nie lecą na łeb na szyję do domu, sprawdzić czy dziecko jest całe, zdrowe i bezpieczne, a zamiast tego udają się na zwiedzanie apartamentów porywacza... Tego już za dużo. Wszystkich kwiatuszków wyliczać nie będę, żeby nie zdradzać szczegółów fabuły. Są też głupawe drobiazgi, jak Neil Warner, który dotarłszy wreszcie do domu, wpada do ciemnego pokoju córki i zamiast od razu zapalić światło, tłucze się w ciemnościach jak kot po szybie, rozpaczliwie wykrzykując "Sophie!". Moją zaś ulubioną bzdurką jest scena wcześniejsza, kiedy to imć Warner zdecydował się przyłożyć wreszcie Brosnanowi w ucho. Wizualizujcie sobie, moi drodzy, Gerarda Butlera, który swą wielką pięścią wykonuje solidny zamach, poparty obrotem jego masywnej klatki piersiowej. Owa pięść atomowa, napędzana całą imponującą muskulaturą Butlera, styka się ze szczęką Brosnana i... I rozlega się słabiutkie "pac!", zaś Brosnan nieznacznie odchyla głowę w bok. Przebóg, terminator nam się objawił, bo normalny człowiek nakryłby się po takim ciosie nogami, a potem udałby się kurcgalopkiem na chirurgię szczękową, żeby mu lekarze strzaskaną żuchwę zdrutowali. Podsumowując, z obiecującego pomysłu powstał film nudny jak rybie wątpia, z nieprzekonującymi albo niemiłymi bohaterami. Fani Butlera obejrzeć dzieło mogą, zaś widzom nie spragnionym widoku zielonych oczu i różanych ust wyżej wymienionego, a za to poszukującym solidnego filmu sensacyjnego doradzam sięgniecie po coś innego. I, Gerardzie Butler, zaprawdę powiadam Ci, będę Cię kochać trzy razy bardziej (o ile to możliwe), jeśli zaczniesz dokładnie czytać scenariusze przed złożeniem na umowie swojego bezcennego podpisu. Podpisano: Twoja, zastygła w oczekiwaniu na "Burnsa", Wiedźma.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Świat wywrócił się do góry nogami - były agent Jej Królewskiej Mości jako podły szantażysta, niedawny... czytaj więcej
Zanim zdecyduję się obejrzeć jakiś film, staram się dowiedzieć o nim jak najwięcej, by już na samym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones