Recenzja wyd. DVD filmu

Omen IV: Przebudzenie (1991)
Jorge Montesi
Dominique Othenin-Girard
Asia Vieira
Faye Grant

She should have been a son

Dobre pomysły można wałkować w nieskończoność. Przede wszystkim dlatego, że widzowie kina grozy nigdy nie stronili od sequeli. Za to brzydziły ich remaki. Nikomu więc nie przeszkadza, gdy
Dobre pomysły można wałkować w nieskończoność. Przede wszystkim dlatego, że widzowie kina grozy nigdy nie stronili od sequeli. Za to brzydziły ich remaki. Nikomu więc nie przeszkadza, gdy Freddy Kruger pojawia się w kolejnym takim samym filmie, zrealizowanym przecież przez inną ekipę. Ważne, by w tytule była cyferka. Jeżeli natomiast następny film o ulubionym mordercy okazuje się przeróbką, zaraz podnosił się krzyk ortodoksyjnych fanów, jakoby była to profanacja. Twórcy "Omenu IV" najwyraźniej znali tę zasadę i mimo że dysponowali scenariuszem, który powtarza szkielet fabuły pierwszej części niemal idealnie, postanowili go lekko podrasować, by dzieło uznano za kontynuacje. Niewiele to dało, bo pomysł i tak wykorzystała jedynie telewizja, ale przyznać należy - dobrze kombinowali.

Kolejny raz na ziemi pojawia się szatańskie dzieciątko. Tym razem dziewczynka (ot, dla odmiany). Zostaje adoptowana przez kochającą się parę Karen i Gene Yorków, którzy mimo wszelkich starań nie mogli doczekać się potomstwa. Wszystko wydaje się być w porządku, aż do dnia chrztu dziewczynki, gdy dziecko zaczyna przeraźliwie płakać. Potem wraz z kolejnymi latami, wokół małej Delii (bo tak ma na imię) dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy. A to krzyże same się odwracają, kiedy indziej zwierzęta dostają szału w obecności dziewczynki, czasem też w tajemniczych wypadkach giną wszyscy dorośli, którzy krzywo na nią spojrzeli. Niby nic, ale przybrana matka zaczyna się niepokoić takim obrotem spraw. Dlatego postanawia dowiedzieć się co nieco o przeszłości prawdziwych rodziców Delii.

Niby kompletnie inna historia, ale tak na prawdę nic nowego w czwartej odsłonie serii nie znajdziemy. Reżyser po prostu zmienił płeć antychrysta, dodał więcej trupów i uwspółcześnił nieco opowieść o obecność parapsychologów. Mała Delia ma jednak dzieciństwo identyczne jak Damien Thorn. Też posiada swojego, wielkiego psa obronnego (rasowy zabójca, potrafi tak popchnąć człowieka, że wylatuje w powietrze na kilka metrów), również likwiduje swoją opiekunkę, jeżeli ta jej nie odpowiada (do czasu gdy "tata" nie przysyła jej idealnej), w końcu także konsekwentnie usuwa z domu wszystko, co "święte". Jedyne, czego niestety nie potrafi, to przestraszyć widza. Jej poprzednik to wręcz archetypiczne "złe dziecko", którego spojrzenie mroziło, a krocząc w rytm symfonicznej muzyki przyprawiał nas o ciarki na plecach. Tymczasem Asia Vieira jako Dalia najwyżej może zirytować. Jej grymasy to po prostu miny obrażonego dzieciaka, któremu cofnięto kieszonkowe. I czego tu się bać? Że czasem strzeli focha, odwróci krzyż i podrze ulotkę okolicznego kółka różańcowego?

Jedyne, co mnie zaskoczyło na plus, to motyw śledztwa. Też pachnie mocno pierwowzorem, ale nadaje filmowi specyficzny klimat. Gdy detektyw Earl Knight wkracza do akcji ten marny horrorek zamienia się na chwilę przyzwoity kryminał. Nawet mroczna muzyka zostaje zastąpiona typową dla tegoż gatunku. A w roli śledczego ujrzymy Michaela Lernera, jedyną osobę z całej obsady, która naprawdę umie grać. Wątek ten kończy się równie szybko, co się zaczął i to dość kretyńską wstawką musicalową (banda przebierańców nuci motyw z poprzednich odsłon serii), ale obecnie wspominam go dość przyjemnie. Do zalet jestem w stanie zaliczyć również zakończenie. Nie jest zbyt mądre, ale nie ukrywam - zaskoczyło mnie. I to chyba tyle, jeżeli chodzi o mocne strony.

Podsumowując, IV odsłona "Omenu" była naprawdę niepotrzebna. Jako trylogia seria broniła się bardzo dobrze. Niestety, tam, gdzie czuć zapach pieniędzy, zawsze zjawi się ktoś, by niepotrzebnie namieszać. Na nasze szczęście mimo zakończenia prowokującego do kontynuacji wątku, część V nigdy nie ujrzała światła dziennego. Pozostaje mi więc wyrazić zadowolenie z tego powodu i zachęcić was do omijania "Przebudzenia" szerokim łukiem. Lepiej jeszcze raz odpalić sobie oryginalny "Omen" z 1976, gwarantuje wam, niewiele stracicie…
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones