Recenzja filmu

Cyrk (1928)
Charlie Chaplin
Charlie Chaplin
Al Ernest Garcia

Silent funny people

To ostatni w całości niemy film Chaplina (w o trzy lata późniejszych "Światłach wielkiego miasta" są już gagi dźwiękowe), istnieje więc spora pokusa, żeby go zagadać i zainterpretować na
Czy istnieje dla Charliego trampa środowisko bardziej naturalne niż cyrk? A czy istnieje mniej naturalne? Tylko krótkowzroczny dyrektor zobaczyłby w nim materiał na klauna, który wleje życie w zgrane numery, ale i on szybko przekonałby się, jak wielki zrobił błąd. Cyrk jest miejscem przymusu – ludzie są tu tresowani jak zwierzęta, stymulowani batem, strawą i pieniądzem mają bez szemrania wykonywać polecenia, z zamkniętymi oczami realizować program wtłoczony do pamięci niezliczoną liczbą powtórzeń. Jeśli Charliego można na coś zaprogramować, to na unicestwienie systemu. Jest wcieleniem buntu, pomyłki, anarchii. Przepisem na rewolucję i katastrofę. Niemożność dostosowania się płynie w jego żyłach jak wirus śmiertelnej choroby. Może dlatego właśnie jest nędzarzem – czasem widać, jak bardzo się stara wykonać proste polecenia, ale przegrywa zawsze z wewnętrznym przymusem sprzeciwu, jakby ciało reagowało wbrew woli i zdrowemu rozsądkowi.

Bohater trafia do show biznesu, oczywiście uciekając przed kłopotami, a magiczna przestrzeń cyrku chroni go przed prześladowcami i przy okazji zwraca na jego talent uwagę widowni i zmagającego się z kulejącą frekwencją dyrektora. Charlie nie potrafi być zabawny na zawołanie, gdy krępują go zasady i scenariusz, ale jeśli zostawić go samego sobie, magia dzieje się sama. Dyrektor (zły człowiek – widać na pierwszy rzut oka) trzyma go więc na etacie jako fizycznego pracownika i nie pozwala mu zorientować się, że dla publiki jest główną gwiazdą programu. Włóczęga jest zresztą zajęty czym innym, bo jak zawsze szybko znajduje sobie biedną, potrzebującą ratunku dziewczynę. O jej szczęście będzie walczył nie tylko z podłym dyrektorem (i jednocześnie – jej ojcem), ale i z samym sobą. Bowiem pewnego pięknego dnia piękna akrobatka, mimo pięknie zapowiadającej się przyjaźni, skieruje pełne miłości spojrzenie na pięknego akrobatę. I całe to piękno pójdzie małemu trampowi w pięty.

To ostatni w całości niemy film Chaplina (w o trzy lata późniejszych "Światłach wielkiego miasta" są już gagi dźwiękowe), istnieje więc spora pokusa, żeby go zagadać i zainterpretować na śmierć. Na szczęście nie trzeba tego robić, bo w kontekście późniejszych projektów, biorących się za bary z kryzysem, nowoczesnością czy totalitaryzmem jest to film bardzo niewinny. "Cyrk" to czysty Chaplinowski humor i poezja wyrażające się w ruchu – cały wypracowywany przez lata alfabet. Jeśli ktoś ma alergię na starocie, może potraktować komedię z 1928 roku, jako dokumentalny zapis występu genialnego artysty będącego w wielkiej formie. "Cyrk" ma elegancką filmową formę, ale Chaplin nigdy się za nią nie chowa i bez trudu sam dźwiga całe widowisko. Nigdy nie przerzuca odpowiedzialności na montaż, efekty specjalne, rekwizyty czy uzupełniających obsadę aktorów. Jest tu jak artysta stand-up comedy, któremu zabroniono mówić – osamotniony na scenie, nagi, uzbrojony jedynie w swój talent i osobowość. Wyłącznie dzięki nim wypełnia całą przestrzeń ekranu. Czysto fizyczne umiejętności (nieprawdopodobne triki na wysokościach, wykonywane oczywiście bez pomocy zmienników) budzą szczery podziw. Magia rodzi się dzięki towarzyszącej im elegancji, precyzji, wyczuciu chwili i detalu.

Tramp nigdy nie śmieje się z własnych "dowcipów", za to pokłada się na występach klaunów, które nawet dzieci obserwują z politowaniem. Jeśli komuś wygodniej ogląda się film z przyszytą łatką, to może potraktować "Cyrk" jako próbę zdefiniowania komizmu, co ma szczególną wymowę w kontekście ciężkich chwil, jakie Chaplin przechodził pod koniec lat 20. Nastoletnia żona wywołała skandal obfitującym w sensacyjne szczegóły wnioskiem rozwodowym, agencja podatkowa doliczyła się miliona niezapłaconych przez reżysera dolarów, a wszystko przy hałaśliwym akompaniamencie nieubłaganie nadciągającego filmu dźwiękowego. Na wypadek, gdyby Charlesowi ciągle było za wesoło, materiał  z pieczołowicie przygotowywanym najnowszym filmem uległ zniszczeniu w pożarze. Tymczasem jedynym sposobem na wygrzebanie się z problemów było bawienie gawiedzi. Słynna postać trampa zyskała pełnię właśnie dzięki takiemu tragicznemu rysowi, który w "Cyrku" wyraziście się objawia. Chaplin musiał zdawać sobie sprawę, że głośniej śmieje się widz, który inwestuje podczas seansu możliwie szeroki wachlarz emocji. Pod tym względem współczesne popularne komedie bez wątpienia zrobiły krok wstecz.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Charles Chaplin w swoim czwartym pełnometrażowym filmie znów kreuje postać włóczęgi. Tym razem jednak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones