Recenzja filmu

Poltergeist (2015)
Gil Kenan
Sam Rockwell
Rosemarie DeWitt

Smacznego, telewizorku!

Kiedy demoniczne drzewa wyciągają dzieciaki prosto z łóżek, a podłoga zamienia się nagle w błotniste bagno, mamy wrażenie, że oglądamy nową wersję "Goonies", a nie remake kultowego horroru. I
Pamiętacie ikoniczną scenę z "Ducha" Tobiego Hoopera, w której dziewczynka, blond aniołek, przykłada ręce do ekranu telewizora i za pośrednictwem kineskopu komunikuje się ze światem umarłych? W "Poltergeiście" – remake'u rzeczonego utworu – scena powraca i jak w soczewce skupia problemy całego filmu. Minimalizm i surowość ujęcia zostaje zastąpiona zamaszystą panoramą, a gdy kamera okrąża telewizor plazmowy, pokazując rozżarzoną matrycę, więcej w tym cudowności niż grozy.  Słowem, "Poltergeist" jest o parę kroków od przyzwoitego Kina Nowej Przygody. Niestety, w kategorii horroru nie sprawdza się wcale. 



Konkurs na największą ilość schematów na milimetr taśmy filmowej trwa w najlepsze. Mamy tu standardową dla gatunku rodzinę WASP-ów (w modelu dwa plus dwa), jest odkupione za bezcen domostwo z wielką płaczącą wierzbą w sąsiedztwie, a także akompaniament codziennej krzątaniny w formie skrzypiących schodów i złowróżbnych odgłosów na strychu. Do czasu, gdy wkurzone duchy zmarłych przypuszczą zmasowany atak na familię, "Poltergeist" będzie już podzielony na dwa filmy: kręcony na autopilocie, sztampowy horror oraz lichą przygodową opowiastkę o spotkaniu z nieznanym.

Ten pierwszy obraz wypada kiepsko, głównie ze względu na kliszowy charakter fabuły. Reżyser Gil Kenan ("Miasto cienia") poświęca sporo czasu na ekspozycję bohaterów, lecz trudno się nimi przejąć, gdyż ani znudzony Sam Rockwell, ani nieco lepsza Rosemarie DeWitt nie potrafią tchnąć życia w martwe figury Byłego Sportowca i Niespełnionej Pisarki. Gdy jednak na ekranie – w ślad za ekipą pogromców duchów – pojawia się grany przez Jareda Harrisa telewizyjny guru spirytystów, całość nabiera zaskakującego posmaku. Polowanie na niewidzialnych rezydentów posiadłości za pomocą nowoczesnej technologii ma tu klimat familijnej opowieści z dreszczykiem. Kiedy demoniczne drzewa wyciągają dzieciaki prosto z łóżek, a podłoga zamienia się nagle w błotniste bagno, mamy wrażenie, że oglądamy nową wersję "Goonies", a nie remake kultowego horroru. I szkoda, że twórcy nie postanowili pójść na całość w tę konwencję: usilne próby zepchnięcia nas na krawędź fotela sprowadzają się bowiem do walenia po głowie niskimi dźwiękami i sięgania do rupieciarni kina grozy. Jest w niej zarówno demoniczny klaun, jak i boschowska masa humanoidalnych stworów. Nudy na pudy.



Oryginalnego "Ducha" wspominamy dziś ciepło, chociaż nie jest to najlepsze kino. Hooper, nawet w słabszej formie, wiedział, jak zamienić kicz w coś szlachetnego: nawet obdzieranie twarzy ze skóry i mięsa było u niego krwawą poezją, podrażniało końcówki nerwów, kazało choć na chwilę się skrzywić. Kenan korzystał z elementarza gatunku, ale wszystko co dobre – od soczystych ról przez inteligentną, pastiszową konwencję po autentyczną grozę – zostało u niego na papierze.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W dziedzinie kinematografii wymyślono już naprawdę wiele, nic więc dziwnego, że gdy kończą się pomysły,... czytaj więcej