Recenzja filmu

Drogówka (2013)
Wojciech Smarzowski
Bartłomiej Topa
Arkadiusz Jakubik

Smarzowszczyzna

Najnowszy film Smarzowskiego potwierdza, że jest on jednym z najlepszych kinowych rzemieślników w kraju. Ogląda się to świetnie, a montażowy kolaż standardowych ujęć i materiałów kręconych
W "Drogówce" Wojciecha Smarzowskiego mamy w zasadzie trzy różne filmy. Pierwszy to śmieszno-straszny wideoblog z życia warszawskich policjantów. Drugi – kino akcji z niesłusznie oskarżonym bohaterem, stającym w obronie swojego dobrego imienia. Wreszcie trzeci: kolejna historia o "domu złym" – tutaj rozdętym do skali całego miasta – w którym pajęczyna układów i zależności skutecznie dławi wszelkie przejawy ludzkiej przyzwoitości.

Pomysł jest intrygujący: od mikroscenek w stylu "Wesela" przeskakujemy niespodziewanie do kina akcji, które ostatecznie zderza się ze ścianą bezwładności i stacza do zwyczajowego, smarzowskiego szamba. Z początku zanosi się, że dostaniemy po prostu wiązankę skeczy ukazujących codzienną rutynę stróżów prawa: zakrapiane alkoholem przekomarzanki z kierowcami, zakrapiane alkoholem wycieczki po burdelach, zakrapiane alkoholem kulisy policyjnej pracy podczas pielgrzymki papieskiej… Ale reżyser bardzo umiejętnie zasiewa tu ziarenka intrygi, które niespodziewanie kiełkują w schemat "zabili go i uciekł". Warsztatowa biegłość Smarzowskiego sprawdza się w rygorach tej konwencji, jednak ten chwilowy heroiczny zryw, otoczony z dwu stron przez kolejne dowody polskiej beznadziei, wydaje się jakoś nie na miejscu. To oczywiście zamierzone – najpierw trzeba podbudować ideał, żeby później ze skutkiem sprowadzić go na bruk. Problem w tym, że w świecie Smarzowskiego nie ma mowy o ideale, a nasz "ostatni sprawiedliwy" sierżant Król (Bartłomiej Topa) nie jest nieskazitelnym herosem. Wariant moralitetu, jaki opowiada nam autor, charakteryzuje się bowiem przesunięciem punktu ciężkości: alternatywą dla zła może być tylko mniejsze zło. Być może dlatego rażą momenty, kiedy Topa skacze po dachach i przemyka tunelami metra niczym lokalny Jason Bourne (choć i tak o niebo lepsze niż parkur Żebrowskiego w "Sępie").

Zdecydowanie łatwiej przychodzi Smarzowskiemu upupianie bohaterów. Marcin Dorociński na przykład robi w "Drogówce" zwrot o 180 stopni od postaci Tadeusza z "Róży". Generalnie jednak aktorzy grają tu w zgodzie ze swoim emploi. Dzięki temu portrety poszczególnych policjantów wychodzą całkiem nieźle, mimo że wszyscy ubrani są tak samo. Po prostu dobrze znamy te gęby i zazwyczaj wiemy, co sobą reprezentują. Co nie znaczy, że wszystko jest tu rysowane grubą krechą. Ciekawy jest na przykład wątek sierżanta Petryckiego (Arkadiusz Jakubik). Choć zdradza on żonę na lewo i prawo, gdy odwiedzamy jego rodzinę, nie dostajemy po głowie obrazkiem rodzinnego dramatu. Okazuje się, że sierżant żyje z żoną całkiem nieźle. Inna sprawa, że zgoda ta zbudowana jest na kłamstwie. Czyli jednak bagno.   

Nurzanie widza w tych odmętach to w końcu już niemal specjalność Smarzowskiego. Z jednej strony jego stylistyczna i tematyczna konsekwencja imponuje. Z drugiej – wszystkie te gwałcone kobiety, hektolitry wypitej wódki i finałowe ujęcia ze spoglądającą z góry kamerą powoli zaczynają tracić swój impet. Stają się ornamentem, dobrodziejstwem inwentarza smarzowszczyzny. Nieustanne czarnowidztwo i powtarzanie, że "tutaj jest jak jest" odbiera filmowi reżysera dynamikę, element myślowej prowokacji. Mówiąc wciąż to samo, przestaje on mówić cokolwiek. Co gorsza, ta oczywistość "Drogówki" skłania do ponownego przemyślenia jego poprzednich dokonań.

Najnowszy film Smarzowskiego potwierdza, że jest on jednym z najlepszych kinowych rzemieślników w kraju. Ogląda się to świetnie, a montażowy kolaż standardowych ujęć i materiałów kręconych telefonami komórkowymi czy kamerami przemysłowymi faktycznie robi wrażenie. Przy okazji jednak obnażona zostaje nie ta prawda, którą chciałby napiętnować reżyser. Magnetyzm jego kina jest bowiem ambiwalentny, działa zarówno na tych, którzy chcą zostać zdeptani przez Wielkie Kino, jak i na tych, co przyszli popatrzeć na wódę i cycki. Z pozoru krytyczne, jego filmy trącą zatem konformizmem – pewnie niezamierzonym, ale jednak. Czyżby największy fart Smarzowskiego tkwił w zbieżności jego osobistych zainteresowań z potrzebami widowni?
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Któryż kierowca po otrzymaniu mandatu w naszym kraju nie jest święcie przekonany, że to nie jego wina?... czytaj więcej
Choć boks nie ma nic wspólnego z kodeksem ruchu drogowego, jako widz czułam się jak bokser. Obrywam lewym... czytaj więcej
Kto Smarzowskiego zna, lubi i docenia może być pewien, że tym razem również się nie zawiedzie. O ile... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones