Recenzja filmu

The Walk. Sięgając chmur (2015)
Robert Zemeckis
Joseph Gordon-Levitt
Ben Kingsley

Spacer po linie

"The Walk" to tytuł niepozbawiony wad, tym niemniej przywary filmu bledną w natłoku licznych pozytywów. Owszem, produkcja mogłaby być odrobinę krótsza, w dodatku kinomani oczekujący
Chyba nawet osobie o bujnej wyobraźni ciężko do końca pojąć, jakie emocje towarzyszyć muszą linoskoczkowi spacerującemu, ku uciesze tłumów, paręnaście metrów nad ziemią. Jeżeli wyrzut adrenaliny do żył nawet przy takich wyczynach potrafi doprowadzić do szaleństwa, jaki wpływ na organizm musi mieć przechadzka na kablu zawieszonym między nieistniejącymi już wieżami World Trade Center o wysokości sięgającej imponujących i przerażających 400m? Dzięki niezwykłemu filmowi Roberta Zemeckisa, kinomani na całym świecie mają niepowtarzalną okazję doświadczyć na własnej skórze maleńkiego pierwiastka ekscytacji odczuwanej przez francuskiego akrobatę Philippe'a Petita. Jeśli zaś tak skromna cząstka jest w stanie wywołać u widza niezdrowe podniecenie, aż strach myśleć o prawdziwym dokonaniu, nomen omen, balansującym na granicy zdrowego rozsądku. Może faktycznie lepiej zasiąść przed ekranem i chłonąć interesującą historią miast lecieć ze sznurem do najbliższego parku celem empirycznego sprawdzenia ww. zagadnienia?



Philippe Petit (Joseph Gordon-Levitt) już od najmłodszych lat przejawiał talent do akrobatycznych sztuczek. Żonglowanie i jazda na jednokołowcu przychodziły chłopakowi bez żadnego trudu, prawdziwą pasją okazało się jednak być dla młodziana balansowanie na linie. Umiejętności Petita nie znalazły, niestety, uznania wśród rodzicieli, Francuz wyruszył zatem na podbój świata w poszukiwaniu nowych wrażeń. W rozwijaniu swojego talentu pomagał chłopakowi właściciel cyrku, Papa Rudy (Ben Kingsley), siłę do działania dała zaś Philippe'owi świeżo poznana Annie (Charlotte Le Bon). Pewnego dnia, po latach treningu, chłopak wpada na iście szalony pomysł, mianowicie postanawia przejść na linie między nieukończonymi jeszcze wieżami World Trade Center w samym Nowym Jorku. By jednak karkołomny wyczyn doszedł do skutku, Petit będzie zmuszony zebrać ekipę pomocników i opracować plan umożliwiający spacer w przestworzach. Na drodze odważnego artysty stanie wiele przeszkód, które mogą zagrozić realizacji przełomowego osiągnięcia...



W sumie miałem już sobie dać spokój na jakiś czas z pisaniem recenzji (ktoś je w ogóle czyta?), aczkolwiek seans z dziełem Zemeckisa wykrzesał we mnie resztki sił do spłodzenia tegoż tekstu. Uznany reżyser po raz kolejny dobitnie udowodnił, że z pozornie prostej historii jest w stanie wydobyć pokłady kinowej magii zamkniętej w szalenie atrakcyjnym opakowaniu. Już sam początek produkcji hipnotyzuje widza niczym sceniczny sztukmistrz podczas jednego z pokazów. Petit, ubrany w gustowny, czarny kostium linoskoczka, zwraca się bezpośrednio do kamery, roztaczając przed odbiorcą wizję wspaniałego przeżycia będącego prawdziwą wisienką na torcie jego barwnej kariery. Stojący na samej pochodni Statuy Wolności Philippe zaczyna snuć wciągającą opowieść, stając się narratorem filmu i przenosząc kinomana do samych początków jego przygody zwieńczonej wizytą w "Wielkim Jabłku".



Maestria reżysera daje o sobie znać w trakcie całego seansu. Nawet zwykłe kadry, które u innych filmowców nie wyróżniałby się niczym spośród całości, u Zemeckisa nabierają głębi i niewymuszonej efektowności. Ot, choćby zwykłe kreślenie ołówkiem po papierze ukazane jest od dołu, tj. z perspektywy... kartki; takowych zabiegów stylistycznych jest zaś w "The Walk" całe zatrzęsienie. Gdy Petit sprawdza z dystansu odległość między oddalonymi budynkami przy pomocy sznurka rozciągniętego między palcami, kamera daje radę idealnie uchwycić piękno wspomnianego ujęcia. Nie inaczej ma się sprawa z różnoraką zabawą obrazem, przejawiającą się także w użyciu czerni i bieli w wybranych retrospekcjach oraz dynamizmem bijącym z ekranu. Wszystkie wymienione fajerwerki bledną jednak przy głównym punkcie programu, którym jest tytułowy spacer między majestatycznymi wieżami...



Przechadzka na naciągniętej stalowej linie paręset metrów nad ziemią wprost zachwyca od strony wizualnej. Gdy kamera ukaże widok pod nogami Petita, prawdopodobnie niejednemu odbiorcy trudno będzie nie poczuć zimnego potu oblewającego ciało od stóp do głów. Od absurdalnej wysokości, płynnych ruchów obiektywu i wyczynów Philippe'a może aż zakręcić się w głowie, co zresztą jedynie podkreśla wirtuozerię Zemeckisa. Co więcej, wspaniała panorama Nowego Jorku ukazanego w ciepłym słońcu niemalże zatyka dech w piersiach pięknem, z drugiej strony przytłacza ogromem i wielkością potężnych budowli.


Scenariusz jest o tyle ciekawie skonstruowany, iż łączy w sobie parę gatunków. Kinematograficzny synkretyzm oferuje nam film biograficzny doprawiony sporą dozą komizmu, który w całość spina klamra... kina rabunkowego w wybitnie rozrywkowym wydaniu. Jak bowiem powszechnie wiadomo, brawurowy spacerek Petita był "legalny inaczej" a przygotowanie kabli i przymocowanie zaczepów na wciąż budowanych wieżach wymagało perfekcyjnie dopracowanego "skoku". Zemeckis, pełniący funkcję współscenarzysty recenzowanego obrazu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak dozować napięcie. Zdradzę tylko, iż jak to zwykle bywa z ryzykownymi przedsięwzięciami, Philippe'owi i spółce nic nie idzie zgodnie z przewidywaniami, co prowadzi do dramatycznego, nawet jeśli odrobinę przesadzonego, finału.



Po zapoznaniu się z "The Walk" trudno nie rozpływać się nad aktorstwem Gordona-Levitta. Stosunkowo młody Kalifornijczyk prywatnie jest frankofilem, co pewnikiem ułatwiło mu wcielenie się w niełatwą rolę francuskiego linoskoczka. Filmowy Petit w zabawny sposób mówi po amerykańsku z paryski akcentem (brzmi niemal jak Van Damme z początków kariery), co z miejsca budzi sympatię do protagonisty. W pewnym sensie wybór języka przewodniego może być ukłonem w stronę jankeskiej publiczności, inna sprawa, że sam bohater co rusz wyjaśnia potrzebę mówienia w obcym dla siebie amerykańskim. Warto wspomnieć także o treningu akrobatyki, który przeszedł Gordon-Levitt w trakcie przygotowań do filmu. Efekt starań aktora widoczny jest na ekranie gołym okiem, urealniając postać ekranowego Petita. Dużym zaskoczeniem była dla mnie obecność sir Bena Kingsley'a w obsadzie produkcji. Anglik odgrywa postać Papy Rudy o tyle komicznie, że raz mówi w języku Shakespeare'a prawie bez akcentu, innym razem zaś aktorowi przypomina się potrzeba użycia francuskich naleciałości w mowie. Summa summarum, osoby odpowiedzialne za angaż do "The Walk" spisały się na medal; mimo wszystko dzieło Zemeckisa od początku miało być przedstawieniem jednego artysty, tj. Gordona-Levitta. Na szczęście młody aktor nie zawiódł, oferując widowni kreację z oskarowym potencjałem.



Niejako ukradkiem Zemeckis przemycił również pochwałę dla dwóch niebijących już serc Nowego Jorku, które są niczym drugoplanowi bohaterowie filmu. W pewien wyrafinowany sposób "The Walk" upamiętnia tragiczne wydarzenia z 11 września, które dla wielu Amerykanów stały się osobistą traumą. O ile dla większości z Polaków okrutny zamach był wydarzeniem mającym miejsce niejako z boku, tak dla milionów osób zamieszkujących "Wielkie Jabłko" terrorystyczny atak skończył się śmiercią bliskich osób. Nie powinno nikogo zatem dziwić, iż Zemeckis postanowił odnieść się do tego ważnego epizodu w historii Stanów Zjednoczonych poprzez uwypuklenie dwóch budynków w narracji. Spokojnie, obędzie się bez flagi dumnie trzepoczącej na wietrze... w końcu, jakby nie było, twórca "Powrotu do przyszłości" zna się na rzeczy jak nikt inny.



"The Walk" to tytuł niepozbawiony wad, tym niemniej przywary filmu bledną w natłoku licznych pozytywów. Owszem, produkcja mogłaby być odrobinę krótsza (vide przeciągnięta końcówka), w dodatku kinomani oczekujący pełnokrwistego dramatu raczej nie mają tu czego szukać. Dla mnie osobiście jednak wspaniała sfera audiowizualna serwująca nastrojowe motywy muzyczne okraszone spektakularnymi widokówkami, sprawna reżyseria Zemeckisa i rewelacyjne aktorstwo to wystarczające atuty, by polecić Wam wyprawę do sal kinowych. Nie ma to jak prawie poczuć wiatr we włosach przy wprawnych najazdach obiektywu i doświadczyć sympatycznego mrowienia na ciele na widok znajdujących się daleko na horyzoncie plamek, będących tłumem gapiów bacznie obserwujących działania Petita. Za tak mistrzowskie oddanie emocji, które to efekt trójwymiaru jedynie potęguje, należą się panu Zemeckisowi gromkie brawa. Na spacer po linie rozciągniętej między Pałacem Kultury a jednym z pobliskich budynków jakoś nie mam ochoty, tygodniową dawkę adrenaliny w pełni pokrywa zaś w moim przypadku sympatyczny "The Walk". Oby tylko film chociaż na siebie zarobił, coby słynny reżyser mógł przenosić na srebrne ekrany wizje dokładnie w taki sposób, w jaki sobie wymarzy.

Ogółem: 8=/10

W telegraficznym skrócie: za stronę wizualną swego dzieła pan Zemeckis zasłużył na wieńce i laury; w "The Walk" niemalże każde ujęcie jest unikatowe, przechadzka między wieżami WTC to zaś filmowy generator adrenaliny u widza; milutka w gruncie rzeczy fabuła spaja w jedno motywy biograficzne, rabunkowe i komediowe, co pozytywnie zaskakuje; rola Gordona-Levitta to kreacja na najwyższym poziomie; wrażliwsi kinomani docenią również symboliczny wymiar produkcji.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie możesz okazywać pychy – radzi głównemu bohaterowi "The Walk" cyrkowy wyga Papa Rudy. Chełpiąc się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones